- Po konie?- wyrzuciłam z siebie zaszokowana pytanie.
- No tak właściwie to nie konie, tylko krzyżówki pegazów i each uisce. A ty niby jak chciałaś dostać się na wyspę wiedźm?
- No nie wiem- udałam, że się zastanawiam przykładając rękę do czoła. Odczekałam kilka minut, aby mój teatrzyk wypadł lepiej. Wiedziałam, że aktorstwo mam we krwi.- myślałam o autobusie, jakimś samochodzie, ale nie o koniach. Chociaż nie. To logiczne, że w tych czasach wszyscy podróżujemy na magicznych zwierzętach
- To nie są jakieś tam zwierzęta…. zresztą zobaczysz sama
Doszliśmy właśnie do budynku, w którym według teorii Dannego miał ktoś mieszkać. Był to mały i stary, choć piękny domek. Wszystkie ściany nosiły na sobie płaskorzeźby koni. Tu ze skrzydłami, tam z jednym rogiem, w locie, w czasie galopu, podczas kąpieli, duże małe, średnie z długą grzywą bez, jednak zawsze konie. Ciężkie, mosiężne drzwi wydały głośny huk gdy Miranda uderzyła w nie kołatką przypominającą podkowę konia. Tuż nad drzwiami wisiały dzwoneczki, które delikatni pobrzękiwały pod wpływem wiatru.
-Są zrobione z morskiej piany i bardzo często są używane jako ochrona przed złem- dobiegł mnie głos, który dochodził Prost za mnie. Zaskoczona podskoczyłam wydając z siebie cichy pisk. Z wystraszona miną odwróciłam się do niespodziewanej osoby. Widać był to Stary Bob, ponieważ Miranda niemal natychmiastowo rzuciła się na jego szyje. Mężczyzna, jak sama nazwa wskazuje, okazał się być człowiekiem w podeszłym wieku z białymi włosami . Jego twarz, choć pogoda, nosiła oznaki zmęczenia. Błękitne oczy w kolorze morskiej głębi, wpatrywały się we wszystko z mądrością i powaga.
Gdy delikatnie obejmował dziewczynę ujrzałam na jego rękach głębokie bruzdy. Były to dłonie osoby pracowitej, która wiele wycierpiała fizycznie.
- Kochani, to Stary Bob- wskazała go palcem, gdy wyswobodziła się z jego obięć- Najlep…
- Jestem pewny, skarbeńku, że jesteście głodni- przerwał jej cichym jednak wesołym głosem- Wejdźcie a ja zaraz przygotuje wam jakąś przekąskę.
- Właściwie to…- zaczęłam próbując dać do zrozumienia reszcie ,że nie mamy czasu na postoje. Rzuciłam porozumiewawcze spojrzenie w kierunku naszej przewodniczki.
- Nie wyruszycie stąd dopóki nie zjecie pożarnego posiłku, poza tym nim pozwolę wam wziąć moje konie musicie mi o wszystkim opowiedzieć- przerwał mi tak samo jak wcześniej Mirandzie. Popchnął nas w kierunku wejścia. Less i Danny wzruszyli ramionami, co w powolnym znaczeniu znaczyło: A co mamy do stracenia?
No właśnie co?
***
- Więc musicie się dostać do jeziora Okeanid?- zapytał Bob upijając kolejny łyk wina. Opowiedzieliśmy mu niemal całą historię, oczywiście pomijając kilka faktów. Teraz siedząc przy małym stoliku rozmawialiśmy na temat podróży.
-Źródła- odparła Miranda automatycznie, na co on tylko machnął ręką. Wstał i podchodząc do szafki wyciągnął jakiś zwój . Podszedł powoli do stołu rozwijając pergamin, który, co odkryłam bez żadnego zdziwienia, okazał się mapą.
- Z tego co wiem to jest to dokładnie…hmm…tutaj- skazał palcem na jakiś znak, przedstawiający kielich.- Droga prowadzi przez morze Dramin. Ulala, macie pecha- spojrzał na nas ze współczuciem przykładając dłoń do skroni, a później zaczął gładzić się po brodzie.
- A to niby dla czego?- zapytała go Less zakładając ramiona na piersi.
- Wielki pan co wstrząsa ziemią…
-Znaczy Posejdon- wtrącił Danny zajadając się kolejnymi kawałkami sałaty.
-Postanowił, że tak powiem, zablokować drogę tam prowadzącą
- Co?- wrzasnęliśmy wspólnie
***
OD AUTORKI: KOCHANI, PRZEPRASZAM ZA TAK DŁUGĄ PRZERWĘ ,ALE NIE MAM WENY. ŻADNEJ WENY. L
LICZE MA GWIAZDKI I KOMENTARZE.
CZYTASZ
Bogini wygnania
FanfictionCześć. Mam na imię Tyche i jeszcze niedawno byłam zwykłą nastolatką. Chce wam opowiedzieć moją historie. Jeśli lubicie posłuchać o bogach, potworach i krwi. O walce, przeznaczeniu i miłości. O śmierci i życiu to moja historia was zaciekawi.