Początek cz.V
Strzały umilkły po godzinie. Likwidatorzy skończyli z usuwaniem aktywów nie-do-końca ożywionych i przystąpili do upłynniania nieruchomości. Niebo ponad lasem zasnuło się ciężkim dymem płonącego plastiku, brezentu i wszystkiego, czego ekipa sprzątająca nie była w stanie szybko wywieźć. Dent i prawiesnork większość poranka spędzili w kryjówce. Żaden nie miał specjalnej ochoty na spotkanie ze smutnymi panami i ich dużymi karabinami. Dopiero, gdy nad lasem poniosło się echo odpalanych silników wozów pancernych, zdecydowali się opuścić bezpieczną kryjówkę wraku.
Obóz wyglądał jak pobojowisko, co niespecjalnie dziwiło, biorąc pod uwagę, że przed chwilą przeorała go kompania żołnierzy z ciężkim sprzętem i miotaczami ognia. Po pawilonie naukowców prawie nie było śladu. Jedynym świadectwem jego lokalizacji było kwadratowe klepisko, ugniecione przez polimerową, szczelną podłogę. Całą konstrukcję rozebrano, spakowano i wywieziono w nieznanym kierunku.
Z wojskowymi namiotami nikt się nie pieścił. Dzielni wojacy zgarnęli je ciężkim sprzętem na jedną stertę i podpalili. Góra zgliszczy tliła się jeszcze i kopciła czarnym, tłustym dymem. A obok, na mniejszej stercie...
– Spalili ciała? – Dent zatrzymał się przed stosem, zakrył usta i nos. Smrodu spalenizny prawie nie dało się wytrzymać, ale nie mógł oderwać wzroku do wątłych płomyków tańczących pomiędzy bezkształtnymi tłumokami, zawiniętymi w szmaty.
– Tylko fucking więźniów – mruknął prawiesnork nie zaszczycając go nawet przelotnym spojrzeniem. – Żołnierzyki i wojskowi naukowcy poszli jako fucking Gruz-200. Dostaną pośmiertne medale, a rodzinki rentę. A tu: nic się nie stało.
– Nie ma człowieka, nie ma problemu – mruknął pod nosem i kopnął ze złością kawałek nadpalonego drewna..
– I co teraz? – spytał Młody.
– Tu nie zostaniemy. Nie wiadomo kiedy przyjdzie następna fucking emisja.Dla mnie to bez większej różnicy, ale dla ciebie może nie być tak fucking pięknie.
– Przecież wziąłem tą całą pigułkę i ...
– I co, ty dump cunt? Masz teraz abonament? – warknął ze złością i ruszył przez zgliszcza obozu.
– Ale skąd wiesz? – zapytał młody płaczliwym głosem.
Próbował podbiec kilka kroków, ale szelki plecaka spadły mu z ramion i splątały się z pasem nośnym karabinu. Podstępna pajęczyna prawie podcięła mu nogi. Złapał w końcu jedno i drugie pęto i zarzuciwszy sobie na plecy popędził za towarzyszem.
Prawiesnork przystanął na skraju ścieżki. Na błotnisto-żwirowej nawierzchni wiły się ślady transporterów opancerzonych oddziału likwidacyjnego. Ciężki sprzęt wyraźnie miał problemy z poruszaniem się po rozmiękłej ziemi. To zupełnie tak samo jak Dent, który obciążony zapasami i bronią, nie dał rady wyhamować na czas. Chłopak stracił równowagę, a buty rozjechały mu się na błocie. Już miał wylądować płasko na ziemi, ale prawiesnork wyciągnął rękę i złapał za kombinezon na klacie.
– Dź– dzięki! – uśmiechnął M
łody. Skośny tylko skrzywił się w odpowiedzi i pociągnął chłopaka do pionu.
– Nie jesteś mutantem useless cunt – mruknął niechętnie.
– No, nie jestem? Dlaczego miałbym być?
Prawiesnork westchnął i wzniósł oczy ku niebu:
– Oi sweet Jesus, Mary and all saints. Co za dump cunt. – Nachylił się nad chłopakiem i wyraźnie zaakcentował zgłoski: – Nie jesteś MUTANTEM, dlatego nie przetrwasz kolejnej motherfucking EMISJI, jasne?
CZYTASZ
S.T.A.L.K.E.R. Ballada o prawiesnorku tom 1 [ZAKOŃCZONE]
Science FictionOkładkę wykonała @Sutsui #sławędajgrafikowi Jako fan serii S.T.AL.K.E.R, zarówno w wersji papierowej jak i tej interaktywnej, nie mogłem sobie odmówić napisania kilku rozdziałów inspirowanych tym uniwersum. Zainteresowanym polecam serię "Fabryczna...