Początek cz. XXVI
Dent nie mógł zasnąć. Leżał na pokrytym papą płaskim dachu biurowca i patrzył w nocne niebo. Gwiazdy skrzyły się tysiącami iskier, pojedyncze obłoki przesuwały leniwie na tle ciemnogranatowego aksamitu nieboskłonu, ale Zona, tylko na pozór cicha i spokojna o tej porze, również nie spała. Wiatr niósł ze sobą odgłosy i zapachy. Odległe wycie dzikiego psa, kwiki kabanów przedzierających się przez zarośla porastające brzegi nieodległego strumyka, ryki i nawoływania całej maści mutantów, których chłopak nie potrafił jeszcze rozpoznać. Woń spalenizny od strzelających w górę płomieni żarników, ozonu wytrąconego z powietrza przez wyładowania elektr, bagiennej wody i...
Dent podniósł się na łokciu i spojrzał ponad krawędzią dachu w stronę ściany lasu, majaczącej na skraju wioski. Gdzieś tam był Jim. Coraz mniej „prawie" mutant nie odważył się podejść do skupiska ludzi przez cały dzień. Chłopakowi zrobiło się jakoś nieswojo. Nie dlatego, że obawiał się o bezpieczeństwo towarzysza. Prawiesnork potrafiłby dać sobie radę ze wszystkim, co mogło się napatoczyć w Zonie, ale sama świadomość, że mutant coraz mniej przypominał człowieka sprawiała, że dziwny niepokój ścisnął go za serce.
Żeby odgonić złe myśli po raz nie-wiadomo-który zaczął przeglądać zapasy i sprzęt, który udało mu się wytargować u Zielonych. Trofiejne karabiny sprzedały się całkiem dobrze, choć na początku handlarze oczywiście próbowali wmówić chłopakowi, że to złom, a do tego w kiepskim stanie. Młody łykał wszystko jak pelikan i o mało nie zgodził się na złodziejską cenę, ale na szczęście w odpowiednim momencie wtrącił się Cze. Stary stalker stanął w drzwiach schronu robiącego za sklep, złożył ręce na piersi i oparł się o framugę, wbijając w handlarzy badawcze spojrzenie. Chciwe uśmieszki zniknęły z ust targowców, jak zmyte myjką ciśnieniową. W mgnieniu oka przeliczyli ofertę i podali chłopcu bardziej satysfakcjonującą kwotę.
Cze pokiwał głową z uznaniem, gdy młody oświadczył, że zamiast gotówki woli barter. Szpej wybierał ostrożnie, dokładnie oglądając namordniki masek pgaz, obudowę kompasu niemagnetycznego i próbując ogarnąć, który model detektora anomalii najlepiej przypasuje do jego stareńkiego PDA. Razem ze zdobytą na najemnikach kamizelką taktyczną, dyndającą u pasa maską gp-5 i detektorem promieniowania zaczynał wyglądać prawie jak prawdziwy stalker.
Za pozostałe fundusze dobrał konserw, batonów proteinowych i puszkowanego energetyka. Wojskowy plecak szybko wypełnił się po brzegi. Wszystko razem z karabinem, amunicją i drobiazgami ważyło nieco ponad trzydzieści kilo. Dla pryszczatego dwudziestolatka, który w normalnym życiu siłownię odwiedzał tylko w Simsach, było to cokolwiek sporawo.
– No cóż – stwierdził filozoficznie, przerzucając konserwy z jednej kieszeni plecaka do drugiej. – Z każdym dniem powinien być coraz lżejszy.
Już miał rozłożyć sobie nowo nabytą gorkę na papie i spróbować jednak złapać trochę snu, ale zamarł słysząc odgłos kroków na stalowej drabince prowadzącej na dach. Myśląc, że to pewnie któryś z Wolnościowców robi sobie obchód, chłopak nawet nie podniósł głowy i, obrócony tyłem do krawędzi ściany, dalej majstrował przy plecaku. Tu, w samym środku bazy, nie było się czego obawiać, wyjął więc kurtkę i zaczął rozpinać ocieplaną podpinkę.
– Priviet. – Cichy głos sprawił, że jednak się obejrzał.
Pomiędzy wpuszczonymi łukami w pokruszone cegły ściany metalowymi poręczami drabinki, ukazała się drobna postać. Dent zamrugał zaskoczony i przetarł oczy.
– Mienia zowut Mysza – powiedziała i zrobiła dwa kroki do przodu. – Ja slyszala, szto ty laboratorii iszczete.
Chłopakowi szczęka opadła trochę poniżej pępka. Nie było to szczególnie niezwykłe, bo przecież kucał przy leżącym na stropie plecaku, ale dobre kilka chwil upłynęło zanim wpasował żuchwę na swoje zwykłe miejsce postoju. Postać zaś, która okazał się całkiem przyjemnie wyglądającą mołodicą ubraną w pełen stalkerski szpej, przyglądała mu się badawczo.
– A ty szto, durak? Ty ne ponimajesz czelowiczeskij mawy? – wypaliła w końcu, zirytowana tępą miną młodego.
Mózg chłopaka ewidentnie nie radził sobie z natłokiem informacji, a pytanie zadane w nadal cokolwiek obco brzmiącym języku, wcale nie polepszyło sytuacji.
– No, ja tego... izwienicie, ja pa ruski płocho poniemajet... yyy...
Dziewczyna westchnęła zniecierpliwiona i przewróciła oczyma i westchnęła z ostrym, rosyjskim akcentem: – How about English? Po angielsku gadasz?
– Da! Yes, taktoczno! – potwierdził z zapałem kiwając głową.
Dopiero teraz zorientował się, że może politycznej byłoby jednak wstać i się przedstawić. Wyciągnął sztywno dłoń w kierunku dziewczyny i wymamrotał:
– Jestem... eee... – zawahał się. O mało nie podał swojego prawdziwego imienia, a to, jak już zdążył się przekonać, nie było dobrze widziane w kręgach stałych bywalców Zony. – Jestem Dent. Miło mi cię poznać – dokończył z całą pewnością siebie, na jaką było go stać.
Dziewczyna, o dziwo, uścisnęła mu dłoń. Chwyt miała pewny, przywodzący na myśl starą piosenkę o Luście. Chłopak prawie się nie skrzywił, gdy jego wątłe kosteczki chrupnęły ostrzegawczo.
– Mysza. Mi też jest miło – powiedziała stalkerka patrząc mu w oczy z rozbawieniem. – To, co? Jak to jest z tymi laboratoriami? Szukasz ich, czy nie?
Koniec cz. XXVI
CZYTASZ
S.T.A.L.K.E.R. Ballada o prawiesnorku tom 1 [ZAKOŃCZONE]
Science FictionOkładkę wykonała @Sutsui #sławędajgrafikowi Jako fan serii S.T.AL.K.E.R, zarówno w wersji papierowej jak i tej interaktywnej, nie mogłem sobie odmówić napisania kilku rozdziałów inspirowanych tym uniwersum. Zainteresowanym polecam serię "Fabryczna...