Rozdział 2 : Witajcie W Moim Prywatnym Arkham [Liwia]

29 1 0
                                    

Woda zdecydowanie nie była moim żywiołem. W sumie podobnie jak powietrze. Stwierdziłabym nawet, że przez długi czas uznawałam je za swoich głównych wrogów. Wolałam stąpać twardo po ziemi. Oczywiście nie wynikało to z wpadnięcia do jeziora w dzieciństwie. W tamtym czasach mój dziecięcy umysł nie bał się absolutnie niczego. Dopiero później dowiedziałam się jak odmęty oceanu oraz przestworza są dla mnie śmiertelnie niebezpieczne. Herosa, którego chciał dopaść cały mitologiczny świat. Jednak to była już przeszłość. Obecnie mogłam śmiać się Zeusowi i Posejdonowi prosto w twarz. Dlatego bez cienia zawahania zanurzyłam głowę w zbiorniku.

Gdyby ktoś by mnie teraz zobaczył, zapewne zostałabym okrzyknięta wariatką. Muszę się wam do czegoś przyznać. Naprawdę czułam, że powoli tracę rozum. Wbrew pozorom to wcale nie było takie trudne. William Solace już o to zadbał. Sprawił, że mistrzyni kłamstwa zaczęła się nim po prostu brzydzić.

Brakowało mi powietrza. Pustka w płucach paliła niczym żywy ogień chcący rozedrzeć mnie na strzępy. Pomimo to nadal się nie wynurzałam. Powiedzmy, że testowałam granice swojej niezniszczalności. Usilnie szukałam jakiejś luki. Słabego punktu. Niestety bezskutecznie. Roztopiona krew bogini płynąca w moich żyłach przeciwstawiała się śmierci, ale nie miała nic przeciwko porażającemu bólowi. Ironia losu. Już nie liczyłam, która to była nieudana próba. Dawno straciłam rachubę.

W końcu przestałam się katować. Kropelki wody spływały mi po twarzy drażniąc skórę. Pomimo to przed oczami nadal miałam tylko dojmującą ciemność. Przez dwa lata zdążyłam przyzwyczaić do tego niezmiennego widoku. Pokonanie Gai nie obyło się bez zapłacenia najwyższej ceny.

Nico za każdym razem powtarzał, że powinnam się cieszyć. W końcu przeżyłam. Nie wszyscy mieli to szczęście. Łatwo było tak mówić. To nie on musiał codziennie wytrzymywać te katusze. Niepewność każdego kroku uzależnionego od wsparcia laski. Błądzenie nie wiedząc dokąd zmierzasz. Czy to zwykła droga czy może bezkresna otchłań? Tortura godna samego Tartarusa.

Pierwsze tygodnie bez zmysłu wzroku były naprawdę ciężkie. Zupełnie jakby ktoś zrobił mi nieśmieszny żart. Chciałam natychmiast uciec z klaustrofobicznego pokoju wprawiającego mnie w skrajny niepokój. Niestety nie mogłam się nawet o milimetr ruszyć z łóżka, a moje ciało ogarniały dreszcze. Dziwne doświadczenie dla kogoś kto nie powinien odczuwać zmian temperatury. Zupełnie jakbym straciła wszystkie moje półboskie umiejętności. W całym swoim życiu nie czułam się tak bardzo bezbronna.

Uspokoiłam się dopiero, gdy do moich uszu dotarł zaniepokojony głos syna Hadesa. Próbował mi wytłumaczyć, że znajduję się w Wielkim Domu i jestem już bezpieczna. Podobno Will chciał przewieść mnie wcześniej do szpitala w Nowym Rzymie, ale miasto zostało zaatakowane przez Kaligulę. Dlatego musiałam zostać w Obozie Herosów. Jak zapewne się domyślacie wcale nie poczułak się lepiej. Dlatego kazał zabrać z sali wszystkie rzeczy, które mogłabym wykorzystać jako broń. Naprawdę dobrze mnie znał.

A teraz kazali mi chodzić na terapię do lekarza, który własnoręcznie połamał mi kości. I nie mogłam odmówić bo wszyscy zorientowaliby się, że coś jest nie tak. Po prostu koń by się uśmiał. Powolnymi krokami zbliżałam się do domku Apollina.

Na mój widok William zaśmiał się wesoło. Nie mogłam doszukać się w nim ani odrobiny fałszu pomimo usilnych starań. Usiadłam naprzeciwko niego starając się trzymać nerwy na wodzy. Skubany był naprawdę dobry. Nie dało się go zdemaskować bez zdobycia niezbitych dowodów, a koniecznie ich potrzebowałam.

- Miło cię widzieć Liwio. Oswoiłaś się już z laską?

- Nie, ale wolę to od spędzenia reszty życia uwięziona we własnym łóżku. Powiedzmy, że po dwóch latach rehabilitacji mam tego dość. - Uśmiechnęłam się sztucznie. - To jakie niesamowite tortury dla mnie dzisiaj wymyśliłeś? Poprawka, wymyśliliście.

Przekleństwo Olimpu: Dzieci Chaosu [Nico Di Angelo] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz