5. CIEPŁO-ZIMNO

1.1K 78 59
                                    

Odpływała i to było całkiem przyjemne uczucie. Miała wrażenie, jakby unosiła się w powietrze, a ona sama była lekka jak piórko. Jakiś głos gdzieś z tyłu jej głowy krzyczał, żeby otworzyła oczy i nie zasypiała, ale Marinette była zbyt zmęczona, by go posłuchać. Już nawet nie było jej tak bardzo zimno. Dreszcze ustały jakiś czas temu i gdzieś w głębi duszy wiedziała, że to naprawdę niedobrze, ale nie miała siły się tym przejmować.

Wyobrażała sobie za to, że obejmują ją silne i ciepłe męskie ramiona, które przyciskają ją mocno do piersi. Doznanie było tak realne, że westchnęła cichutko, czując, jak ogarnia ją poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Te ręce... Rozpoznawała je. Nie dało się ich z niczym pomylić, tak samo tych zielonych oczu i szopy złotych włosów na głowie.

Uważała, że to ironiczne i niesprawiedliwe, że dopiero w ostatnich chwilach życia uświadomiła sobie, jak bardzo kocha swojego partnera... Swojego Koteczka... Dlaczego, och dlaczego, zdała sobie z tego sprawę dopiero teraz?! Czy naprawdę musiała spojrzeć śmierci w twarz, by zrozumieć, co tak właściwie czuje i do kogo? Ryzykowała życiem jako Biedronka, wielokrotnie traciła Kota, gdy rzucał się między nią a zagrożenie... Dlaczego olśnienie nie spłynęło wtedy? Czy trauma nie była zbyt duża? Zawsze uważała, że to dość śmieszne, gdy taki motyw pojawiał się w filmach lub książkach, a teraz sama przekonała się na własnej skórze, jak bardzo jest prawdziwy. Zupełnie jakby zdjęto jej z oczu klapki, by tuż przed śmiercią mogła zobaczyć i przeanalizować całe swoje życie. Wszystkie decyzje, które podjęła. Wszystkie momenty, których żałowała. Miała to teraz przed oczami.

Była zakochana w Czarnym Kocie.

Tak strasznie żałowała, że nigdy już nie zdąży mu tego powiedzieć... Że wszystkie jego romantyczne gesty zbywała żartem albo ignorowała, zamiast spojrzeć mu w oczy i odwdzięczyć się tym samym... Że nie zwracała uwagi na jego oddanie i prawdziwą, szczerą miłość, której nie wstydził się okazywać... Że nie doceniała wystarczająco jego poświęcenia... To on zbierał większość ciosów, które miały spaść na nią... To on był tarczą między nią a niebezpieczeństwem... Jej najdroższy partner... Jej kochany, dzielny Czarny Kot.

Jakby tego było mało, w ten sam sposób zaczął traktować Marinette. Nie tylko Biedronce prawił komplementy... Nie tylko o nią się zamartwiał podczas ataków akum... Była zła na siebie, że nie potrafiła dostrzec tego, co miała tuż pod nosem: Czarny Kot nie kłamał, gdy powiedział, że będzie kochał dziewczynę spod maski, nawet nie znając jej imienia. Znał jej duszę i to ją darzył uczuciem, nie maskę superbohaterki.

- Przepraszam... - wyszeptała z trudem.

Zdawała sobie sprawę, że jej śmierć będzie dla niego istnym ciosem. Bardzo zbliżyli się do siebie podczas jego nocnych odwiedzin na balkonie. Możliwe, że oboje zaczęli postrzegać się nie tylko jako przyjaciół, ale też jako kogoś więcej. Wcześniej tego nie widziała, ale teraz docierały do niej wszystkie drobne sygnały i gesty, które przeoczyła.

Maratony filmowe, podczas których przysypiała z głową na jego ramieniu i budziła się, gdy całował ją w czoło na dobranoc...

Spontaniczne eskapady, gdy zabierał ją na romantyczną wycieczkę po dachach paryskich kamienic w środku nocy, próbując znaleźć najlepsze miejsce do oglądania gwiazd...

To on spędził przy niej całą noc, gdy była chora, zmieniając chłodne kompresy na jej czole i podając lekarstwa. To on podnosił ją na duchu, gdy Lila próbowała obrócić przeciwko niej znajomych. To on zanosił ją do łóżka, gdy zapominała o śnie, pochłonięta projektowaniem. To on na nią wrzeszczał, gdy wykazywała się bezmyślnością i robiła coś skrajnie niebezpiecznego.

Cień z przyszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz