Kilka godzin wcześniej
Ostatnie promienie zachodzącego słońca oślepiły Eli, odbijając się od wstecznego lusterka, gdy skręciła na wspólny podjazd między swoim domem a opuszczonym budynkiem na działce obok.
Jeszcze kilka miesięcy temu mieszkał tam samotny starszy pan. Był to dosyć specyficzny człowiek. Miał lekką demencję i ponadprzeciętne uwielbienie do historii i gołębi. Przynajmniej raz w tygodniu zapominał, jak Eli się nazywa i za każdym razem improwizował. Gdy raz zawołał na nią Alojza, zastanawiała się, czy po prostu nie jest złośliwy. Nazw swoich gołębi nie zapominał nigdy. Dobrał je, inspirując się panteonem bogów greckich. Ona zresztą nauczyła się ich dosyć szybko. Była to kwestia zachowania czystej karoserii. Żeby je przegonić, trzeba było wykrzykiwać odpowiednie imiona.
Odkąd staruszek przeprowadził się do domu seniora, a grecką chmarę przekazał koledze z wojska, okolica stała się całkowicie spokojna. W promieniu kilku kilometrów nie było innych domów. Tylko kilka pagórków porośniętych lasem iglastym. W skrócie: zieleń, odludzie i cisza.
Tego dnia jednak cisza była przytłaczająca. Jakby zapowiadała nadchodzącą tu burzę.
Kiedy tylko zgasł silnik, Eli wysiadła z samochodu i rozprostowała nogi. Po tygodniu na szlaku czekały ją głębokie zakwasy. Nie odwlekając nieuniknionego, zgarnęła z bagażnika sprzęt trekkingowy jedną ręką, a zakupy drugą i trochę jak juczny muł ruszyła w stronę domu. Wszystko, żeby nie chodzić dwa razy.
Powroty ze szlaku zawsze wywoływał w niej słodko-gorzkie uczucia. Dobrze jest odpocząć, wyspać się i zrelaksować we własnej przestrzeni. Poczuć się jak w domu. Z drugiej strony nieustannie żyło w niej pragnienie żeby wyruszyć dalej. Poczuć kamienie pod podeszwami. Wciągnąć głęboko w płuca leśne rześkie powietrze. Dostać gęsiej skórki na widok szczytów gór.
Wszystko to jednak musiało poczekać. Na dziś priorytetem było pranie, a od jutra zarobienie pieniędzy na kolejne wypady.
***
Ela wieszała mokre skarpety na suszarce, gdy w kieszeni jej dresów zawibrował telefon.
Gordon: Możesz przyjść jutro o godzinę wcześniej? Dzięki, do zobaczenia jutro.
Żadnego wyjaśnienia. Nawet nie poczekał na odpowiedź.
Gordon był szefem Eli. I wcale nie nazywał się Gordon. Swój kryptonim zawdzięczał uderzającemu podobieństwu do Gordona Gekko, postaci z filmu Wall Street z lat 80. Zawsze zaczesywał do tyłu włosy i nosił paskudny krawat w niebieskie kropki. Niestety miał również podobną filozofię życiową. Kochał pieniądze. Prawdopodobnie jego największym marzeniem była kąpiel w basenie z dolarami. To, że wysłał jej wiadomość nie zawierającą żadnych wyjaśnień i nie czekał na odpowiedź, zdarzyło się już nie raz, nie dwa, nie dziesięć.
Reszta wieczoru upłynęła w przewidywalny sposób. Prysznic. Jedzenie. Szybkie pranie. I sesja terapeutyczna w towarzystwie kanapy i seriali. Była jednak na tyle zmęczona, że gdzieś między dziesiątą a piętnastą minutą pierwszego odcinka odpłynęła.
Obudziły ją dopiero krzyki rodzącej kobiety dochodzące z telewizora i ryk silnika z zewnątrz. Po plecach przeszedł jej dreszcz. Jedyne dźwięki, jakie dało się tu zwykle usłyszeć w nocy, to cykanie cykad i wycie wiatru. Zegarek na ścianie pokazywał 01.34. O tej godzinie nikt nie miał powodu, by zbliżać się do tej okolicy.
Eli sztywno wstała z kanapy, wyłączyła telewizor i nasłuchiwała. Hałas nie ucichł. W skarpetkach cicho podkradła się do okna. Gdy tylko rozsunęła drewienka żaluzji, silnik zgasł. W świetle księżyca jak na dłoni było widać zaparkowanego na sąsiednim podjeździe białego dostawczaka. Chwilę później od strony kierowcy wysiadł wysoki mężczyzna. Wyciągnął z kieszeni małą latarkę i oświetlając ścieżkę, ruszył w stronę sąsiedniego budynku.
CZYTASZ
Oko w oko
Roman d'amourPrzyjazd nowego sąsiada burzy spokój w okolicy. Nieporozumienie staje się początkiem wojny sąsiedzkiej. A może czegoś więcej?