III. Bez mrugnięcia okiem

11 1 0
                                    

1 października

Październik jak do tej pory serwował Eli same podkręcone piłki. A był to dopiero jego początek. Wracała teraz po dziesięciu godzinach pracy i chyba po raz pierwszy, odkąd zaczęła tę niewolę, nie spieszyło jej się do domu. Miała przeczucie, że teraz nie wymiga się od konfrontacji z sąsiadem. Gdy wychodził ze sklepu, wyglądał, jakby z pozdrowieniem wysłał ją do piekła. Nawet jeśli miałby tam trafić tuż za nią.

Wjechała na podjazd w tym samym momencie, kiedy Wielkolud wyszedł na balkon. Czyżby czekał na jej powrót? Obserwowała, jak pochyla się powoli i opiera przedramionami o rzeźbioną barierkę z ciemnego drewna. W zasadzie ich domy były identyczne. Miały tylko dwa poziomy, dachy w kształcie litery A i bardziej przypominały domki letniskowe niż domy mieszkalne. Przy obu nie było garaży. Różniły je tylko kolory. Jej był jasny z ciemnozielonym dachem, a jego granatowy od fundamentu po komin. Rozdzielał je długi podwójny wjazd, na którym aktualnie Eli rozważała, czy nie wrzucić wstecznego i odjechać w stronę zachodzącego słońca.

Czas założyć spodnie dużej dziewczynki. Z tą myślą Eli odetchnęła głęboko i wysiadła z samochodu.

- Cześć sąsiedzie! Piękny dzień, jak na październik - zawołała, gdy dotarła pod balkon. Po chwili dodała też krótkie machnięcie dłonią. Może jeśli będzie się zachowywać, jakby nic się nie stało, to on o wszystkim zapomni i ewentualnie uzna ją za wariatkę.

- W areszcie nie był taki piękny - czyli taktyka uniku nie zadziała.

- Okeeej, Mógłbyś zejść na dół? Musimy porozmawiać. Oczyścić powietrze.

- Meh, tu mi wygodnie. I mam idealny widok na zachodzące słońce.

Nawet nie rzucił okiem w kierunku słońca. W tym momencie wyglądał raczej, jakby czerpał ogromną satysfakcję z tego, że może patrzeć na nią z góry.

Pieprzyć to. Chcę mieć to za sobą. Tylko te myśli pomogły jej przez to przebrnąć.

- W takim razie zacznę od początku. Jestem Eliza i mieszkam w tym uroczym domku obok - wskazała mniej więcej kierunek ręką - I do drugiej w nocy nie miałam pojęcia, że mam nowego sąsiada. I to od tygodnia. Nawiasem mówiąc, jak się nazywasz?

Miała już dosyć nazywania go Wielkoludem.

Zapadła dłuższa cisza. Myślała, że nie doczeka się odpowiedzi.

- Oliwier - brzmiał, jakby siłą ktoś wyciągnął mu słowa z gardła.

- Oli? - zapytała z krzywym uśmieszkiem.

- Tylko dla przyjaciół - skopiował jej minę.

- Skoro to mamy z głowy, przejdę dalej - Eli czuła się, jakby pokazywała prezentację w szkole - Jestem Ci winna przeprosiny. Więc przepraszam. Na moją obronę to naprawdę wyglądało podejrzanie. Kto w środku nocy biega z latarką i grzebie w drzwiach?

Chyba powinna wcześniej poćwiczyć te przeprosiny. Jeśli sugerować by się miną Oliwiera, to nie poszły one najlepiej. Wręcz przeciwnie. Eli spodziewała się, że zaraz odwarknie jej coś w odpowiedzi. Jednak zdziwiła się mocno.

- Okej - stwierdził po prostu z jeszcze większym złośliwym uśmieszkiem niż wcześniej.

- Czyli od teraz wszystko w porządku? - zapytała niepewnie.

- W porządku.

- Okeej, w takim razie wiesz, gdzie mnie znaleźć w razie czego. Miłego dnia.

Nie czekała na odpowiedź. Odwróciła się na pięcie i speedwalkiem dotarła do swoich drzwi. Do momentu, gdy zatrzasnęła je za sobą, czuła na sobie wzrok Oliwiera.

Nie wiedziała, co ma sądzić na temat tej rozmowy. Jakoś poszło to zbyt łatwo. Obyło się bez ciasta i rozwlekłych przeprosin.

Dopiero gdy weszła do swojej sypialni na piętrze, żeby się przebrać, wszystko stało się jasne.

Przez okno miała idealny widok na trawnik ciągnący się od domu aż po las. Nie kosiła go jakoś od dwóch tygodni. Nie znalazła na to czasu. Teraz jednak już nie miała wyjścia.

Rozciągał się na nim ogromny napis wykoszony kosiarką. Najprawdopodobniej tą, którą dzisiaj sprzedała.

FUCK YOU !

I to z wykrzyknikiem.

- Więc to w taką grę gramy, sąsiedzie - powiedziała cicho Eli do siebie, kiedy już policzyła do dziesięciu i odetchnęła głęboko przez nos - Game on.


Oko w okoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz