IV. Jesteś solą w moim oku

8 1 0
                                    

14 października, 06.00 rano

     - Dzień dobry, sąsiedzie! - Eli nie umiała produkować szerszych uśmiechów niż ten, który właśnie prezentowała Oliwierowi - Kolejny piękny dzień jak na październik.

     Pierwszy koło machiny zemsty właśnie się obracało. W dzień incydentu "trawnikowego", po kilku godzinach researchu i konsultacjach z wyjątkowo złośliwym kuzynem, opracowała swój Wielki Plan. Wymagał on od niej wielu poświęceń, ale była na nie gotowa. 

- Piękny? Jest ciemno, nic nie widać - powiedział, jednocześnie ziewając i wycierając okulary o krawędź rękawa. Był ubrany w dresy, bluzę i urocze puchate kapcie w kształcie Pikachu.  

- Ale trzeba się nim cieszyć! Bez względu na widoczność. Oto moje nowe ciasto przeprosinowe. Jogurtowo-truskawkowe. Nie zwracaj uwagi na tę lekką spaleniznę po brzegach. To dla chrupkości - wyciągnęła przed siebie plastikowy pojemnik. 

     Od dwóch tygodni codziennie wstawała o nierealnych godzinach tylko po to, by upiec jakieś ciasto. Po wypiciu hektolitrów kawy, pakowała je do pojemnika i zanosiła do sąsiada w ramach "przeprosin". Pukała i dzwoniła do drzwi, dopóki jej nie otworzył. Każdego dnia odrobinę wcześniej. Zaczęła od 07.30 i teraz, gdy dotarła do szóstej, planowała ustanowić ją jako stałą porę. Nie chciała zostać aresztowana za zakłócanie ciszy nocnej. 

- Wygląda obrzydliwie - po raz pierwszy, odkąd operacja "ciasto" weszła w życie, okazał jakiekolwiek emocje. Wcześniej po prostu wychodził na próg, wysłuchiwał jej w milczeniu i gdy wyciągała ręce z ciastem, robił krok w tył i zatrzaskiwał drzwi. 

-Liczy się wnętrze. Kto jak kto, ale ty to powinieneś wiedzieć - ilością cukru w jej głosie można by nakarmić wszystkie mrówki w okolicy. 

- Na przykład wiedźma na zewnątrz, a w środku Matka Teresa? Nah, wiedźma to wiedźma - miała nieodpartą ochotę kopnąć go w kostkę. 

- To jak? Skusisz się na to jogurtowo-truskawkowe cudo? - nie dała się zbić z tropu.

- Nie ma w tym trucizny?

- Nie, dzisiaj się powstrzymałam - tylko uniósł brew.

- I dasz mi spokój, jeśli to wezmę? 

  Nie.

Może.

     To go chyba przekonało. Wziął pojemnik z jej rąk, zdjął wieko i wyjął kawałek.

- Smacznego - nie mogła się powstrzymać. Dostała za to kolejne zirytowane spojrzenie.

     Z wahaniem wziął jeden kęs. Przeżuł i... wypluł wszystko z powrotem do pojemnika. 

- To smakuje jeszcze gorzej, niż wygląda - wykrzywił się, jakby zjadł cytrynę, a potem przeciągnął tyłem dłoni po ustach. Błyskawicznie zamknął pudełko.

     Gdy zszokowana Eli nic nie powiedziała, wcisnął jej ciasto do rąk, cofnął się i trzasnął drzwiami. 

                                                                         ***

-Wam smakuje? W końcu ktoś docenia efekty mojej pracy.

- Kwa! Kwa!

- Żadnego "dziękuję", "widać, że się napracowałaś". Nieee, on je po prostu wypluł.

- Kwa! Kwa!

     Eli miała jeszcze kilka minut, zanim będzie musiała pójść do pracy. Dlatego odwiedziła miejsce, które stało jej się bliskie przez ostatnie dwa tygodnie. Staw miejski. W prawdzie miasto miało tylko trochę ponad tysiąc mieszkańców, ale staw był ogromny. Rozciągał się praktycznie przez całe centrum. Otaczały go szpalery klonów i buków. W porannym świetle ich pomarańczowoczerwone liście wyglądały magicznie. Przychodzenie tu tak wcześnie miało kilka zalet. Piękne widoki, brak ludzi i kaczki. Kaczki, które potrafiły słuchać.

- Do zobaczenia, kochane. Jutro przyniosę coś nowego. Może babeczki?

     Pomachała im jeszcze i skierowała się w stronę parkingu przed sklepem budowlanym.

    Na zapleczu, które służyło jako szatnia pracownicza, czekał ją niecodzienny widok. Młody siedział przy stoliku i popijał kawę. Zwykle spóźniał się o co najmniej piętnaście minut i przez pierwszą połowę dnia był jak zombie.

- Cześć.

     W odpowiedzi tylko podniósł rękę.

- Młody, co cię tu sprowadza o tak wczesnej godzinie?

     Odwrócił się w jej stronę widocznie zirytowany.

- Kiedy w końcu przestaniesz do mnie mówić "Młody"? Jestem starszy od ciebie o dwa lata.

- Kiedy nie będzie cię trzeba prowadzić cały czas za rączkę.

- Wcale nie.

Jak w przedszkolu.

- Ile razy w tym tygodniu zepsułeś kasę? - czasem trzeba było stępić jego ego.

- Spadaj - na jego szyi pulsował ze złości żyłka - raz na jakiś czas mogłabyś nie być suką.

- Suką!?

    W tym momencie na zaplecze wpadł Gordon. Jak zwykle z zaczesanymi włosami i w krawacie w kropki. Nie dał po sobie poznać, że słyszał całą kłótnie.

- Dobry. Ela, zacznij od towaru. Młody, na słówko do mnie - nawet Gordon mówił na niego "Młody". Gdyby nie ich kłótnia sprzed chwili, może Eli by mu nawet współczuła.

Nie oglądając się za siebie, wyszła szybko z pomieszczenia i zabrała się za towar w magazynie.

***

     Pół godziny później gabinet Gordona wypluł w końcu Młodego. Sądząc po jego minie, właśnie wygrał milion dolarów. Miał uśmiech od ucha do ucha i szedł jakby w tle leciała jego ulubiona piosenka. Szybko odnalazł wzrokiem Eli i skierował się w jej stronę.

    Miała złe przeczucie. Jeśli młody się cieszył, to ona pewnie będzie płakać.

- Czego chcesz? - jeszcze nie zapomniała mu wcześniejszej kłótni.

- Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą.

- Mów.

Podniósł palec wskazujący.

- Szefowi nie podobają się moje postępy w pracy - ten głupi uśmiech nadal nie zniknął.

Podniósł drugi palec.

- I to ty zostałaś wyznaczona, żeby mnie przeszkolić!

- Co!?

- Od jutra mam być twoim cieniem - z tym uśmiechem wyglądał jak Joker - najbliższy miesiąc zdecyduje o naszym losie.

- Naszym? - szok widocznie ograniczał jej wypowiedzi do jednowyrazowych.

- A gdzie dobra wiadomość?

     Zignorował jej pytanie.

- Lepiej się postaraj, Stara. Nawet lubię tę pracę.

    Oczy Eli zaszkliły się ze złości.

     Chyba nie była bardziej wkurzona nawet wtedy, gdy znalazła FUCK YOU! na trawniku. Młody był cierniem w jej wrażliwym miejscu. Miesiąc w jego towarzystwie doprowadzi ją prosto do psychiatryka.

     Październik stał się tego dnia jej najbardziej znienawidzonym miesiącem.






Oko w okoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz