23 października
Świat spłynął deszczem. Z ciężkich stalowoszarych chmur od kilkunastu godzin wylewały się strugi wody. Jaskrawe barwy jesieni rozmyły się niczym akwarelowy obraz, na który wylano wiadro szarej wody ze stawu. Każdy, kto odważył się wychylić nos poza drzwi, po kilku sekundach przypominał topielca z sinymi ustami, strąkami mokrych włosów i błotem po kostki. Kto miał szczęście i został w domu, mógł zatracić się w rytmicznym dzwonieniu kropel o szyby i blaszane dachy.
Właśnie taką kołysankę słyszała Eli, gdy nad ranem układała się do snu. Miała za sobą ciężką noc. Deszcz zaskoczył ją dzień wcześniej na szlaku. Pomimo słonecznego poranka, popołudniu pojawiły się chmury, z których na ostatnich kilometrach zaczął siąpić deszcz, zamieniając ścieżkę w błotną zjeżdżalnie. Gdy dotarła do samochodu, była głodna, poobijana i podminowana. Jej plany zostały zrujnowane. Szlaki nie nadawały się do użytku. Dlatego zamiast wrócić do swoich znajomych na nocleg, postanowiła pojechać do domu i poświęcić poniedziałek na sen. Nie przewidziała jednak, że drobna mżawka niedługo zamieni się w ulewę.
Trasę, która zwykle zajmowała jej trzy godziny, pokonała w trzy razy dłuższym czasie. Opony ślizgały się na mokrym asfalcie, a wycieraczki nie nadążały z odgarnianiem wody z przedniej szyby. Połowę drogi spędziła na kurczowym ściskaniu kierownicy i omijaniu gałęzi połamanych przez wiatr. W pewnym momencie musiała zatrzymać się na poboczu i przeczekać szczyt nawałnicy.
Do domu dotarła wykończona fizycznie i psychicznie. Nie marzyła o niczym więcej niż gorący prysznic i ciepłe łóżko. Miała jednak pecha. Gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, dźwięk padającego deszczu zagłuszyło głośne pukanie do drzwi. Nie miała zamiaru wstawać. Prawdopodobnie to tylko listonosz, który zaraz da sobie spokój i zostawi awizo w skrzynce. Pukanie jednak nie ustało. Jeśli już, stało się bardziej natarczywe. Eli poddała się. Im szybciej dowie się, kto uprzykrza jej w tym momencie życie, tym szybciej odgryzie mu głowę i wróci do łóżka. Wstała, wciągnęła na nogi spodnie dresowe i uważając by się nie potknąć, ostrożnie zeszła po schodach.
Nawet nie sprawdziła przez szybkę w drzwiach, kto jest po drugiej ich stronie. Przekręciła zamek i otworzyła je zamaszystym ruchem. Jej oczom ukazał się przedziwny widok. Na progu stał Oliwier. Był kompletnie przemoczony. Z rudych włosów na brwi i okulary strugami ściekała mu woda. Nie miał kurtki, tylko bluzę, która od deszczu była o odcień ciemniejsza niż zwykle. W prawej ręce tak mocno ściskał klucze, że aż zbielały mu kłykcie. Drżał z zimna, prawie szczękał zębami. Gdy zmierzył ją wzrokiem, zacisnął szczęki i gniewnie podniósł brwi.
Dawno nie wkurzyłam kogoś samym wyglądem, pomyślała Eli, jednocześnie decydując o kolejnym kroku.
Zanim Oliwier zdążył powiedzieć choćby słowo, Eli złapała go za zziębnięty nadgarstek i siłą wciągnęła do środka. Oniemiały nie protestował i pozwolił zaprowadzić się do salonu. Usadziła go przed dogasającym kominkiem w wielkim fotelu uszaku i zabrała się za podsycanie ognia. Po chwili buchnął wielki płomień, który ogrzał jego skostniałe z zimna dłonie. Kiedy tak siedział z wyciągniętymi rękami, Eli pobiegła do łazienki i wróciła z puchatym ręcznikiem. Rzuciła go Oliwierowi w twarz. Nie czekała, aż wróg zbierze siły, zaatakowała.
- Co się z tobą stało do cholery? - zapytała, obserwując z założonymi rękami, jak odkłada okulary na stolik i zaczyna wycierać twarz.
- Nie twoja sprawa - odparł stanowczo, nie przerywając szorowania.
Eli nie dała za wygraną. W pewnych kręgach była znana ze swojego uporu.
-Dach ci przecieka? Prysznic nie działa i uznałeś, że skorzystasz z okazji? - skinęła głową w stronę okna, o które cały czas uderzał deszcz. - jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć szampon.
CZYTASZ
Oko w oko
RomantikPrzyjazd nowego sąsiada burzy spokój w okolicy. Nieporozumienie staje się początkiem wojny sąsiedzkiej. A może czegoś więcej?