Kilka godzin później
Było już dosyć późno, kiedy Eli dotarła do najbliższego supermarketu. Miała szczęście, że jeszcze nie zamknięto. Ze względu na Gordona i jego nadgorliwości w kwestii uporządkowania nowej dostawy, z pracy wyszła dopiero o dwudziestej. Zanim spakowała cały potrzebny sprzęt i zaniosła go do samochodu, Oliwier zdążył odkurzyć liście i odjechać gdzieś swoim dostawczakiem.
Z ogromnym kubkiem kawy w ręce przeszła przez automatyczne drzwi i skierowała się prosto do alejki ze słodyczami. Potrzebowała zapasu batonów energetycznych i kilku przekąsek na drogę.
Nie spodziewała się widoku, który tam zastała. Przed regałem stał nie kto inny, jak jej nowy sąsiad. Ubrany w czarną bluzę z kapturem i czarne spodnie od dresu pakował do wypchanego po brzegi wózka ogromne ilości Twixów. Nie zauważył jej jeszcze, dlatego podkradła się cicho.
- Bu! Sąsiedzie - krzyknęła mu prosto do ucha. A przynajmniej starała się. Stając na palcach, sięgała mu najwyżej do ramienia.
Nawet nie podskoczył, tylko odwrócił się powoli i zmierzył ją wzrokiem.
- Twoja kurtka skrzypi. Jeszcze głuchy nie jestem.
I znowu ten uśmieszek.
- Jeszcze. Słowo klucz. Zanim spadnie śnieg będziesz potrzebował aparatu słuchowego.
Wrócił do pakowania snickersów. Wiedział, do czego piła. Przy kupnie dmuchawy do liści, prawdopodobnie szukał tej najgłośniejszej.
- Mam zatyczki do uszu - powiedział wyraźnie z siebie zadowolony.
I wszystko jasne.
- Nie masz przypadkiem zapasowych?
- Ktoś tu nie może zasnąć? Może lepiej odstaw kofeinę. Podobno łatwiej się wtedy zasypia - skinął w stronę kubka termicznego, z którego właśnie brała duży łyk.
- Ha, ha, ha - w jej głosie nie było cienia humoru. - A może przestań mordować liście o dziesiątej w nocy.
W odpowiedzi poprawił sobie okulary na nosie. Środkowym palcem.
Podczas gdy w myślach wyobrażała sobie, jak kopie go obcasem w kostkę, podszedł do nich pracownik sklepu. Z grymasem na twarzy popatrzył na pusty koszyk Eli i wypełniony wózek Oliwiera.
- Za pięć minut zamykamy - stwierdził, odwrócił się na pięcie i skierował w stronę kas.
Oliwier przyspieszył pakowanie. Kiedy pochylał się nad najniższą półką, Eli zauważyła za jego uchem ślad po zielonej farbie. Już kilkukrotnie wcześniej zdarzało mu się mieć uplamioną koszulkę i ręce. Na początku Eli myślała, że remontuje dom, ale szybko wykluczyła tę opcję. Gdyby tak było, byłby częstszym klientem u Gordona.
Dziwne.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że chociaż Oliwier mieszka obok niej od blisko miesiąca, to ona tak naprawdę nic o nim nie wie.
Eli wyrwała się z zamyślenia i zaczęła rozglądać za batonami energetycznymi. Niestety nie było po nich śladu.
- Nie widziałeś może batonów energetycznych? Takich w srebrnym opakowaniu? - Eli przerwała milczenie. W tym momencie batony były priorytetem.
- Chodzi ci o te? - wskazał na całą ich paczkę, która leżała w jego wózku między stertą czekolad a torbą żelek.
Kiedy z błyszczącymi oczami sięgnęła do wózka, odsunął go jedną ręką a u drugiej podniósł palec wskazujący.
- O nie, nie, nie. To należy do mnie - mówiąc to, zaczął machać na boki podniesionym wcześniej palcem.
- Wykupiłeś cały sklep. Kilka batonów mniej cię nie zaboli.
- Jaka szkoda, że to moje ulubione.
Kiedy zrobiła krok w stronę wózka, wyczuł zagrożenie i zasłonił go własnym ciałem, niczym piłkarz piłkę przed przeciwnikiem.
Zaczęli się przepychać wokół wózka, aż do momentu, gdy usłyszeli głośne chrząknięcie. Na końcu alejki stał mężczyzna, który chwilę wcześniej przypomniał im o zamknięciu sklepu. Miał założone ręce i wyglądał, jakby tracił cierpliwość.
Eli dała za wygraną. Spojrzała gniewnie prosto w oczy Oliwierowi i z pustym koszykiem ruszyła w stronę wyjścia. Przez niego będzie musiała zrobić zapasy na stacji benzynowej, gdzie wszystko było dwa razy droższe.
Po raz kolejny tego dnia była tak wkurzona, że dopiero, gdy ruszyła z parkingu, zorientowała się, że nawet nie zapytała, po co Oliwierowi zapasy jak dla wojska.
CZYTASZ
Oko w oko
RomancePrzyjazd nowego sąsiada burzy spokój w okolicy. Nieporozumienie staje się początkiem wojny sąsiedzkiej. A może czegoś więcej?