Mer Grove nie było dużym miastem. Prawda była taka, że to miasto umykało większości ludzi i było co najwyżej przystankiem w drodze do wyznaczonego celu. Jednak lubiłam to miasto. Głównie dlatego, że mimo spokoju, jakim się odznaczało, można było się w nim zabawić. Mieliśmy jeden większy klub pod wdzięczną nazwą "Death magnetic" który wbrew pozorom był naprawdę fantastycznym miejscem, do którego lgnęli wszyscy młodzi ludzi.
To miasto nie odznaczało się może niczym szczególnym. Było jak wiele innych miast jednak miało w sobie te jedną rzecz która zatrzymywała tu ludzi. Mianowicie bardzo mały odsetek przestępczości. Ostatnie morderstwo odnotowano tutaj jakieś pięćdziesiąt lat temu. Poza tym nie odbywały się tutaj nielegalne walki lub wyścigi, po prostu nie było o nich głośno. Co dawało ludziom poczucie bezpieczeństwa i sprawiało, że byłam gotowa tutaj zostać. Co prawda nie miałam wielkich planów na przyszłość jednak była jedna rzecz, która dawała mi pewien spokój. A mianowicie to, że nie chciałam stąd uciekać. Było mi tutaj dobrze. Lubiłam miejsca, które dobrze znałam, a to miasto było cudowne. I niczego mi w nim nie brakowało.
Chociaż Mer Grove Hight School było chyba najsłabszym punktem tego miasta. Szkoła była co prawda wmiarę zadbana jednak grono pedagogiczne było okropne. Już nawet nie licząc nieszczęsnej nauczycielki francuskiego. Nasza wicedyrektorka miała na wszystko wywalone i gdyby ktoś umarł ona miałaby czas, by zjeść swoją fit sałatkę a dopiero potem coś zrobić. Nauczyciel matematyki, który mnie uczył był homofobem, który krzywo patrzył na każdego, kto nie krył się z odmienną orientacją seksualną. Już nawet nie wspominając o nauczycielce angielskiego, która była rasistką. Co prawda mnie dzięki Bogu nie uczyła jednak po szkole chodziły o niej opowieści, przez które człowiek nie musiał jej znać, by od razu jej nienawidzić. I serio czas zastanawiałam się, dlaczego tacy ludzie w ogóle zdecydowali się być nauczycielami? Już pomijając fakt, że naucziel matematyki miał coś między pięćdziesiąt a sześdziesiąt lat więc jestem jeszcze w stanie zrozumieć, że był przekonany, że nigdy w swojej karierze nie spotka żadnego nastolatką o odmiennej orientacji. Jednak reszty kompletnie nie rozumiem. I to sprawiało, że tak bardzo nienawidziłam tej szkoły. Już nawet pomijając kult sportowców, którym na sucho uchodziły rzeczy, które innym w życiu by nie popuszczono.
Westchnęłam cicho, przeszukując szafkę. Miałam w planach odnaleźć zeszyt od angielskiego. Na lekcje z jedną z normalniejszych nauczycielek tutaj. Ona przychodziła na lekcje, robiła co robić miała i wychodziła. I to w niej szanowałam. Bo nawet jeśli była bardzo religijna lub nie lubiła innych orientacji, to przynajmniej się z tym nie obnosiła i nie szkalowała innych za odmienne poglądy.
Od wnętrza szafki, w której panował kompletny chaos odciągnął mnie klepnięcie w tyłek. Podskoczyłam, wystraszona stwierdzając, że ludzie i energetyki wykończą moje serce przed dwudziestką. Odwróciłam się gwałtownie, odgarniając ciemne włosy z twarzy i spojrzałam na chłopaka, który był sprawca całego zdarzenia. Wysoki chłopak o bardzo jasnych oczach i równie jasnych blond włosach, na którego leciała cała szkoła. Nasz naczelny fuckboy i o dziwo mój były chłopak.
Kiedyś nie byłam tak pewna własnej orientacji seksualnej. Nie byłam jak te dzieci z niektórych seriali młodzieżowych, które w wieku dwunastu lat oświadczały rodzicom, że są homo. Dla mnie odkrycie własnej seksualności było drogą. Długa drogą przez męki, nienawiść do samej siebie i homofobiczne strony w internecie. Jednak wracając do Williama Miller, początek naszego związku przypominam mi trochę opowiadanie z jakiejś słabej książki dla nastolatek. Ja byłem przeciętną dziewczyną on szkolną gwiazdą. Poznaliśmy się, kiedy nauczycielka angielskiego wybrała nas na jakiś konkurs, kiedy ja byłam w pierwszej klasie a on w drugiej. I wbrew temu, co mogłoby się wydawać, szybko znaleźliśmy wspólny język. Wpadaliśmy na siebie niby przypadkiem na imprezach i w innych miejscach. Wspólne wygłupy i robienie najzwyklejszych rzeczy takich jak oglądanie serialu zbliżyło nas do siebie na tyle, że zostaliśmy parą. I wtedy byłam przekonana, że odnalazłam swojego księcia z bajki. Wszystko jednak posypało się, kiedy zaczęliśmy uprawiać seks. Oczywiście pierwsza moje myśl była "To był pierwszy raz. On nigdy nie jest dobry". Sęk w tym, że seks z nim był beznadziejny, i tak szybko zrozumiałam, że mnie nie podnieca. Gorsze jednak było zrozumienie, że pomyliłam miłość z przyjaźnią jak to w młodości często się zdarza. A jak skończył się nasz związek? Wbrew temu, co wszyscy mówili nie jego zdradą a moją. I to w najgorszy możliwy sposób, bo przespałam się z jego siostrą. Szczerze nawet nie wiem, jak to się stało. Chociaż to głupia wymówka. Kiedyś przyszłam do Willa, a ona otworzyła mi drzwi. Chwilę porozmawiałyśmy i wypiłyśmy wino, a potem jakoś samo poszło. I to było o tyle lepsze, że nie umiałam nawet ubrać tego w słowa. I tak spanikowana w tym samym tygodniu go zostawiłam, nie mówiąc mu całej prawdy. Bo w końcu przyznając się do tego, musiałabym przyznać się sama przed sobą, że pociągają mnie kobiety, a nie mężczyźni. A prawda była taka, że godziłam się z tym bardzo długo.
CZYTASZ
Last Laugh
RomanceCollen była tylko nastolatką. Młodą dziewczyną trapioną przez nastoletnie problemy. Nieco zagubioną w życiu. Niepewną tego, kim jest i co chce w życiu robić. Próbującą sprostać oczekiwaniom rodziców. Pogodzić naukę w przedostatniej klasie liceum i ż...