Część III

398 11 0
                                    



Budzę się na dźwięk słów po rosyjsku tak głośnych, jakby wzmacniał je Sonorus, i przez chwilę jestem zdezorientowany. Wodniste światło wypełnia pokój, a miejsce obok mnie jest puste i zimne. Siadam i przeczesuję włosy palcami. Na poduszce Harry'ego leży kawałek pergaminu.

Dzień dobry.
W dzbanku zostawiłem Ci kawę. Przykro mi, że nie mogę być teraz z Tobą. Coś się szykuje i Neville zwołał nagłe zebranie w sprawie naszych podejrzanych. Nie powinno mi to zająć dużo czasu. A przynajmniej mam taką nadzieję. Czuj się jak u siebie. Zobaczymy się wkrótce.
Twój Harry

Uśmiecham się słabo, wyobrażając sobie, jak siedzi w jakiejś kawiarni otoczony swoimi ukochanymi współpracownikami-maniakami. Mogę się założyć, że przed aportacją nie ogolił się i nie wziął prysznica. Oczami duszy widzę go, niechlujnego i zaspanego, z włosami totalnie zmierzwionymi. Mam nadzieję, że przynajmniej wyczyścił zęby i nie zionął porannym oddechem o zapachu penisa w twarze swoich pomagierów. Z drugiej strony jednak rosyjska kawa jest jaka jest i biorąc pod uwagę horrendalne ilości, jakie cała grupa spożywa każdego dnia, jedyne, co będą skłonni wyczuć, to espresso i kardamon.
Rozmyślam o całej grupie w czasie prysznica i ubierania, analizując dokładnie twarz każdego z jej członków. Kilka osób, jak na przykład Longbottoma, Kruma, Lovegood czy Notta (gnojka) znam od lat, ale większość z nich spotkałem dopiero po tym, jak zostali zatrudnieni. Przyznaję, że czasami trudno jest nie idealizować ich życia. Znam jednak zbyt wiele krwawych szczegółów, aby bawiły mnie ubarwione wymysły, jakie wypełniają gazety po każdej udanej akcji. Tak, czasami to może być ekscytujące. Lecz publiczność nie widzi niezliczonych otępiających umysł godzin badań, zwiadów i monotonnych obserwacji podejrzanych obiektów. Życie Harry'ego w Irkucku jest tego doskonałym przykładem. Jak się domyślam, ekipa spędza całe doby na śledzeniu kilku niższych stopniem sługusów Mefodija, starając się dostrzec konkretne wzorce w ich ruchach i działaniach. Wynajęli lokal po drugiej stronie magazynu, w którym prawdopodobnie skupiała się większa część działalności przestępczej, i każdy z członków zespołu krążył pomiędzy Petersburgiem a Syberią, starając się opanować skomplikowane Zaklęcia Nieprzenikalności i antyśledzące. Wszyscy poza Harrym i, sądząc po zawoalowanych komentarzach Hermiony, Longbottomem. Jak zwykle Harry niósł na barkach lwią część odpowiedzialności, odmawiając pozostawienia lokalu bez nadzoru nawet na sekundę. No więc tkwił tam. I tkwił, i tkwił, i tkwił...
Wzdycham i nalewam sobie kawy. Nie załamywałem rąk przez ostatnie trzy miesiące. Teraz to już przeszłość, która nie ma znaczenia. Podchodzę do materaca i siadam na podłodze. Po raz kolejny czytam notkę Harry'ego. Coś się szykuje. Zdawkowo i niejasno. A czy kiedykolwiek coś się nie szykowało? Biorę kubek w obie dłonie, grzejąc je i wdychając aromatyczną parę. Czasami jestem w stanie zrozumieć, czym jest to coś, a czasami nie. Sam fakt, że Harry ukrywa przede mną szczegóły swojej pracy, wcale mi nie przeszkadza. Albo nie przeszkadzał aż do wczoraj.
Nawet w świetle poranka i po wywołanym przez orgazm głębokim śnie, wzmianka o jego możliwej śmierci ciągle mnie męczy. Co prawda rozmawialiśmy już o tym wcześniej, a nawet mieliśmy kilka naprawdę trudnych dyskusji, ale nigdy jeszcze Harry nie brzmiał na tak głęboko przekonanego. To właśnie ta nuta pewności ze śladem rezygnacji wstrząsnęła mną najbardziej. On o czymś wie, to jasne jak słońce. Ale o czym? I dlaczego nic mi nie mówi, mimo że jestem jedną z osób starających się pojąć stosowaną przez Mefodija wyjątkowo groźną kombinację tradycyjnej europejskiej czarnej magii oraz jej strasznej i tajemniczej syberyjskiej odpowiedniczki? W końcu misja ta wcale nie jest taka jak wszystkie poprzednie, w trakcie których nigdy nie poprosił mnie o współpracę. W tym konkretnym przypadku zwrócił się do mnie po spędzeniu w Petersburgu zaledwie miesiąca. Wiem, że było to dla niego trudne. Niechętnie podchodzi do angażowania mnie w swoje projekty na jakimkolwiek poziomie, mimo że ja sam nie mam pojęcia, jak według niego niedopuszczenie mnie do udzielenia pomocy miałoby mnie „chronić". Nieważne. Przerabialiśmy to już setki razy. Jednak biorąc pod uwagę przeszłość, obecna sytuacja bardzo się wyróżnia. Pracuję dzień i noc, zaniedbując własne badania i narażając swoją pozycję w Akademii Międzynarodowej. Nie żeby to miało znaczenie, ale fakt pozostaje faktem: zaharowywałem się aż do kompletnego wyczerpania, bardziej niż nakazywał rozsądek, korzystając z wszelkiego rodzaju przysług, nieistotne z jak niepewnych lub niemoralnych źródeł pochodziły. I wcale nie twierdzę, że nie robiłem żadnych postępów. Były przełomy, chociaż nie takie, które mogłyby umożliwić uderzenie z wyprzedzeniem. Przynajmniej dotychczas...
- Hej.
Zaskoczony odwracam się od okna. Stoi przy drzwiach, tupiąc butami. We włosach ma śnieg, co przypomina mi kruki w ogrodach dworu Malfoyów, stoickie i niewzruszone w środku zamieci, mimo że mniejsze ptaki już dawno się pochowały.
- Cześć - odpowiadam. - Nie zauważyłem, kiedy wszedłeś.
- Wiem. Słyszałem twoje intensywne myśli przez całą drogę przez hol. - Uśmiecha się do mnie niepewnie, gdy rozwija szalik i rozpina płaszcz. - Jak się dziś czujesz?
Odstawiam kubek na podłogę i wyginam plecy w łuk, rozciągając je tak, że chrupią kręgi, i patrzę, jak wzrokiem śledzi kontury mojego ciała. Po chwili wstaję i cichym krokiem podchodzę do niego, zostawiając na podłodze niewielkie wilgotne ślady bosych stóp. Rzuca płaszcz na kuchenny blat.
- Czuję się tak, jak można się spodziewać - mówię. - A ty?
- Tak samo. - Zamyka oczy, kiedy mnie całuje. Jego wargi są zimne i mokre. - Jadłeś? - pyta, wypuszczając mnie z objęć i schylając się, żeby rozsznurować buty.
- Od kiedy tak bardzo przejmujesz się moim odżywianiem? - odpowiadam pytaniem, lekko rozdrażniony.
Prostuje się i bierze mnie w ramiona. Krew napłynęła mu do twarzy, więc jest teraz zaczerwieniony nie tylko od zimna.
- Nie mogę pozwolić, żebyś zmizerniał, kiedy przebywasz pod moją opieką. Poza tym pytałem z egoistycznych powodów. W kawiarni, którą wybrał Neville, skończyły się pirożki i jestem głodny. Może zjemy gdzieś śniadanie, a potem pójdziemy na spacer? Śnieg padał przez całą noc i teraz na zewnątrz jest przepięknie. Będziesz zachwycony.
Stoję tak, że widzę jego twarz. Lustruję ją szybko, szukając czegoś niezwykłego. Wygląda na zmęczonego, ale poza tym chyba wszystko jest w porządku.
- Daj mi chwilę, żebym przebrał się w coś cieplejszego - mówię, ale on ściąga wełniane skarpety, więc wcale nie spieszy mu się aż tak bardzo.
- Możesz pożyczyć coś mojego - odzywa się, kiedy znikam w magicznie pogłębionej szafie. - Spędzając tyle czasu na Wyspach Owczych, w Reykjaviku, Toronto i Helsinkach, a teraz na tej cholernej Syberii, skompletowałem całkiem sporą ilość garderoby odpowiedniej na polarne klimaty. Można by pomyśleć, że chociaż jeden z czarnych panów powinien rozkręcić interes na Fidżi albo przynajmniej na którejś z Wysp Maltańskich. Zaczynam się zastanawiać, czy utrzymanie zdeprawowanego sumienia nie jest uwarunkowane temperaturą...
Wyłaniam się z szafy, mając na głowie ogromną uszankę z wilczego futra.
- Musisz wiedzieć, że mój ojciec spędził większość młodości w majątku pradziadka na Sri Lance - mówię.
Stoi przy zlewie tyłem do mnie i pije wodę ze szklanki.
- Być może - odpowiada. - Ale w takim razie co z tym, cytuję: „wiejskim domkiem" na Hebrydach, który podobno tak lubił? Jestem pewien, że tam wystarczająco odmroził sobie tyłek.
Odkłada szklankę na blat, obraca się, przeciąga i dopiero wtedy dostrzega, że leżę na materacu podparty na łokciach. Obserwuję jego minę, gdy wreszcie dociera do niego, co na sobie mam.
- O Merlinie! - dławi się i w ostatniej chwili dociska dłoń do ust, prawie opluwając sobie sweter. - Malfoy, myślę, że właśnie odnalazłeś swój nowy styl.
Śmieje się tak mocno, że zgina się w pasie, a mnie zalewa fala ulgi. Wstaję i idę do łazienki, żeby sprawdzić w lustrze, jak wyglądam.
- Na Hebrydach dzięki morskiemu klimatowi jest cieplej niż w Anglii - odpowiadam.
Staje za mną, obejmuje mnie w talii i opiera brodę na moim ramieniu. Chwila jest dziwnie swojska. Patrzę na jego twarz prawie całkowicie przysłoniętą przez czapkę. Dmucha mi lekko w szyję, starając się usunąć włoski futra łaskoczące go w nos. Trwamy tak minutę lub dwie, uśmiechając się do naszego raczej idiotycznie prezentującego się odbicia, uszanka jednak w końcu wygrywa i Harry odsuwa się, i kicha w ręcznik.
Moje włosy są dłuższe niż kiedyś. Z powodu, którego nie potrafię wyjaśnić, zdecydowałem się nie podcinać ich, odkąd wyjechał do Irkucka. Zdejmuję gumkę, której czasem używam dla wygody, i potrząsam głową. Jeszcze miesiąc i sięgną ramion.
- Uważam, że świetnie w niej wyglądam - mówię, kręcąc głową na boki.
Przestaje kichać i przygląda mi się załzawionymi oczami. Wydmuchuje nos w garść papieru toaletowego. Obserwuje mnie dosyć długo, jak gdyby rozważał moje wcześniejsze oświadczenie, po czym w ojcowskim geście kładzie mi dłonie na ramionach.
- Wybacz - odzywa się głosem pełnym udawanej powagi i troski - ale obawiam się, że nie mogę pozwolić ci wyjść w tym na zewnątrz. Każdy wilkołak w promieniu stu mil od Petersburga zacznie skamleć jak porzucony szczeniak i spróbuje zgwałcić twoją nogę.
Patrzę na niego z niepohamowanym obrzydzeniem i ściągam uszankę, przez co moje naelektryzowane włosy unoszą się, jakbym był jakimś dziwacznym bezłuskowym trytonem.
- Zamknij się, Potter - mówię. - Jesteś zazdrosny, bo czapka leży na mnie lepiej niż na tobie.
- Skąd wiesz? - pyta. - Nigdy mnie w niej nie widziałeś. Dawaj.
Odbiera mi uszankę, a ja przyglądam się, jak odstawia cały pokaz, zakładając ją na głowę, przesuwając do przodu, potem do tyłu i znowu do przodu. Wreszcie kończy i obraca się twarzą do mnie.
Cholera, mówił prawdę.
- Do diabła, nie masz prawa wyglądać tak kurewsko pociągająco w tej skórze borsuka za pięćdziesiąt funtów - mówię.
- Lepiej pasuje do mojej karnacji niż do twojej - odpowiada. - Szary sprawia, że wydajesz się jeszcze bledszy. Dla ciebie musimy znaleźć uszankę z kuny.
- Byle nie z fretki - ostrzegam.
- Chociaż w białym, z zaróżowionymi od mrozu policzkami, mógłbyś prezentować się bardzo dobrze. Może zając bielak?
- Zobaczymy - mówię niezobowiązującym tonem. - Raczej trudno mi sobie wyobrazić, jak pokazuję się na ministerialnym przyjęciu w czapce wielkości małego kraju.
- Będzie pasowała, jeśli do kompletu założysz dobrze dopasowaną i wykończoną futrem szatę, jakie sprzedają w tutejszej czarodziejskiej dzielnicy. Wieczór skończy się, zanim ludzie przypomną sobie, żeby zebrać szczęki z podłogi i pochować wywieszone języki.
Moczę dłonie pod wodą i próbuję przygładzić włosy.
- Nie wszyscy są tak zakochani w moim ciele jak ty, Potter.
- Serio? - pyta i wygina brew. Jakoś udaje mu się sprawić, że teraz wygląda jeszcze bardziej seksownie. - Wątpię, że bywam jedyną osobą, która łapie się za spodnie, kiedy przechodzisz przez pomieszczenie.
- To przez włosy - mówię. - Chociaż nie wtedy, kiedy tak sterczą. - Poddaję się i wsadzam pod kran przy wannie całą głowę. - W brytyjskiej populacji czarodziejów nie ma zbyt wiele skandynawskiej krwi. - Podaje mi ręcznik.
- Mimo że te białe niczym u Wikinga loki rzeczywiście są jedyne w swoim rodzaju - mówi, całując mnie w szyję, gdy wyciskam w ręcznik nadmiar wody - ja myślałem tylko o twoim tyłku.
Parskam śmiechem.
- Potter, chcesz, żebym ci obciągnął, kiedy masz na głowie to śmieszne cholerstwo?
Marszczy brwi.
- Wydaje mi się, że ustaliliśmy, iż ta czapka, daleka od śmieszności, przekazuje coś w rodzaju... jak to powiedzieć? Atmosfery samczej brawury.
- Naprawdę? - Biorę go za ręce, wyprowadzam z łazienki i kieruję w stronę materaca, gdzie czeka na nas splątana droga pościel. - Ustaliliśmy? - Pochylam głowę. - Hmm... Mam problem z przypomnieniem sobie tego szczegółu naszej rozmowy...
Łapie mnie za podbródek i całuje zaborczo, wbijając mi język między zęby i pochłaniając wargi. Moje krocze spina się boleśnie. Doznanie jest podobne do tego, jakie odczuwa się, wkładając zmarzniętą rękę do ciepłej wody.
- Kurwa - mamroczę, odsuwając od niego usta. - Czy w tej rzeczy pozostały resztki zwierzęcego piżma?
- Z tego co wiem, to nie - mówi. - Sądzę, że to tylko ja. - Pochyla się i całuje mnie jeszcze raz z tą samą okrutną chciwością, która sprawia, że trzęsę się i jęczę. - Sądzę... - mruczy - że po prostu mnie pragniesz, Malfoy.
- Tak - szepczę. - Boże, tak.
I nagle wiem, że tych kilku metrów, jakie zostały nam do materaca, nie zdołamy już pokonać.
Opadam na kolana, do ust napływa mi ślina na myśl o jego przepysznym smaku, i rozpinam mu pasek i zamek. Pochyla się i uwalnia penisa z bielizny, ściągając napletek z powrotem na żołądź. Przesuwa palce do podstawy i tam je zaplata. Rozpinając własne spodnie, ani na sekundę nie odrywam oczu od szczeliny, z której już sączy się lekko spieniony preejakulat.
- Pomogę ci - mówi zachrypniętym głosem - żebyś miał wolne ręce. - Unoszę wzrok na jego twarz i czekam na dalsze instrukcje. Moja pierś faluje gwałtownie z pożądania. - Chcę patrzeć, jak pieprzysz swoje dłonie, kiedy będziesz mi obciągał. Obie dłonie. - Spuszcza wzrok na moje kolana i z trudem przełyka ślinę. - Pokaż mi - szepcze.
Biorę erekcję w jedną rękę i zaciskam kciuk oraz palec wskazujący wokół podstawy dokładnie tak samo jak on, z tą tylko różnicą, że pozostałymi palcami sięgam niżej i obejmuję mosznę, ściskając ją mocno, przez co miękka skóra napina się między knykciami tak bardzo, że aż błyszczy.
- Kurwa - mruczy i zaczyna się głaskać, rozprowadzając wilgoć po całej długości erekcji. - Kurwa, Draco.
Odginam jego palce i zastępuję je swoimi. Chce zaprotestować, ale natychmiast go uciszam. Przesuwam dłoń i nawilżam ją wydzieliną, pozwalając mu przez chwilę poruszać się w moim uścisku, po czym uwalniam go i obejmuję wilgotną teraz ręką końcówkę własnego penisa. Przygląda się zachłannie, gdy powoli wypycham biodra do przodu i zataczam nimi leniwe koła.
Patrzę do góry przez rzęsy. Moje ciężkie od pożądania powieki opadły na pociemniałe oczy.
- Właśnie tak? - pytam.
- Och, kurwa - mamrocze. - Dokładnie tak. Nawet nie próbuj przestawać.
- Mogę ci teraz obciągnąć? - Moje usta są pełne śliny i wydaje mi się, że umrę, jeśli natychmiast nie poczuję na języku pulsowanie tej grubej żyły.
- Możesz - odpowiada czule, pieszcząc wolną ręką mój policzek. Nie jestem w stanie skupić myśli nawet na tyle, aby podziękować mu za hojność, bo moje wargi natychmiast zaciskają się wokół gorącego ciała, a oczy uciekają w głąb czaszki. Jego dłoń szybko przenosi się z mojego policzka na kark, a ja przygotowuję się psychicznie, by opanować odruch wymiotny, kiedy już się we mnie wbije, i trzymać głowę nieruchomo, gdy będzie pieprzył moje usta. Zaciska mi pięść na włosach i ciągnie ostrzegawczo, po czym dosłownie uderza penisem o moje gardło.
Twierdzenie, że zostałem stworzony do obciągania kutasa Harry'ego, nie jest przesadą. Jestem jak profesjonalny, doskonale wytrenowany sportowiec, jeśli chodzi o moją zdolność do radzenia sobie z każdym dodatkowym ułamkiem centymetra z najwyższą uwagą. Pochłaniam go kilkoma płynnymi ruchami aż po sam przełyk, ściskając za każdym razem podstawę jego penisa. Jęczy, nieświadomie szarpiąc mnie za włosy i sprawiając, że łzawią mi oczy. Piżmowy zapach jego wilgotnego krocza niemal doprowadza mnie do orgazmu, więc rozluźniam chwyt na swojej erekcji. Harry pachnie dojrzale i bogato niczym wieloletnia dębowa beczka sherry i, co może być tylko wytworem mojej wyobraźni, wyczuwam na nim również słaby, lecz ewidentny aromat śniegu...
Wpycha penisa gwałtownie, po czym nagle wyciąga, oddychając spazmatycznie. Wysuwa się z moich ust niemal całkowicie, pozostawiając w środku samą żołądź. Cała jego erekcja pokryta jest grubą warstwą gęstej śliny.
- Pozwól mi popatrzeć - dyszy. - Przez chwilkę. Zanim się nie uspokoję.
Luzuję uścisk warg i siadam na piętach. Oczy mam mokre od wstrzymywania odruchu wymiotnego. Puszczam penisa, żeby móc rękawem wytrzeć twarz. Jestem pewien, że zna przyczynę moich łez, ale przez krótką chwilę z niewyjaśnionych powodów boję się, iż myśli, że płaczę.
- Ja nie... - jąkam się. - To znaczy, to nie jest...
Patrzy na mnie pytająco. Nigdy dotąd nie plątałem się w słowach i gdybyśmy nie doprowadzali się właśnie nawzajem do orgazmu, byłby zaciekawiony, a może nawet zaniepokojony. Teraz jednak tylko kręci głową - w geście podziękowania?, przeprosin? - a ja ponownie obejmuję palcami swoją erekcję.
Po chwili ruszam się, wypychając biodra do góry, a on przygląda mi się całkowicie oczarowany. Intensywność jego spojrzenia nie łagodnieje i nie zanika ani na sekundę. Między nami zawsze tak jest. Pragnienie nigdy nas nie opuszcza, nigdy nie słabnie. Stanowi niezmienne tło naszych egzystencji, często tak bardzo rozdzielonych. Migoczący płomień, który rozjaśnia, ogrzewa i wyprowadza nas z naszych łóżek w szarym świetle świtu, i smaga niczym bicz przez cały dzień, dopóki nie znajdziemy się znowu razem. A potem rozpala się i płonie, aż kompletnie wycieńczeni możemy wreszcie zasnąć. Spoceni i zaplątani w pościeli. W swoich ramionach.
Sięga po mnie, a ja poddaję mu się bez wahania. Moje gardło jest chętne, usta znowu pełne śliny na myśl o jego smaku. Ssę i całuję miejsce, w którym członek łączy się z moszną, przez co jego jądra naprężają się jeszcze bardziej. Penis drży, gdy powoli przesuwam językiem od spodu po całej długości. Harry jęczy głośno, kiedy wreszcie go pochłaniam i szczelnie zaciskam na nim wargi. Ponownie wplata dłonie w moje włosy, po czym wsuwa się we mnie i wysuwa długimi gładkimi pociągnięciami, podczas gdy ja pieprzę swoje własne ręce. Jego skóra pod moimi ustami jest jak mokry jedwab.
Gdy czuję, że znowu zbliża się do spełnienia, zacieśniam uchwyt na swojej erekcji. Uwielbiam dochodzić kilka chwil po nim, smakując jego nasienie i czując brak kontroli, kiedy gwałtownymi pchnięciami doprowadza mnie na skraj wytrzymałości. Jeszcze raz wbija się mocno w moje gardło, ale wiem, że wycofa się tuż przed pierwszym wytryskiem. Doskonale zdaje sobie sprawę, jak kocham smak jego spermy i jak nienawidzę tracić go, nawet kiedy spływa mi w dół przełyku. Teraz pieprzy moje usta tak samo, jak zwykle pieprzy tyłek, gdy znajduje się na krawędzi. Jego zachłanność jest bezgraniczna, górę bierze dzika natura, przejmując nad nim władzę i wyciskając z ciała ekstremalne doznania. Do końca brakuje mu już tak niewiele. W żyłach jego penisa czuję wzrastające ciśnienie, a zapach emanujący ze skóry jest wręcz przytłaczający. Jak gdyby coś, co jest jego własną uwięzioną istotą, chciało wyrwać się na zewnątrz.
Bliskość orgazmu musi być dla niego zaskoczeniem, bo nagle szarpie się do tyłu tak gwałtownie i szybko, że całkowicie wysuwa się z moich ust, i kiedy wytryskuje, mocno i gorąco, nie mogę go przytrzymać, gdyż moja własna erekcja aż prosi się o uwagę. Tracę pierwszy strumień, ale zaraz łapię go ustami. Wykrzykuje moje imię, a ja nagle dochodzę, mimo że moje dłonie puszczają penisa i zaciskają się na jego biodrach, by go unieruchomić, kiedy ssę i spijam jego soki. Musi czuć mój desperacki jęk, bo odsuwa się, opada na kolana, zaplata palce wokół mojej erekcji i wyciska z niej resztę nasienia.
Nie mogę przestać się trząść. Wolną ręką oplata mnie i przyciąga do swojej falującej piersi. Wtulam spoconą twarz w jego włosy i gęste futro uszanki, kiedy długimi, kojącymi ruchami głaszcze mnie po plecach. Pozwalam, by mnie kołysał i ukoił. Szepcze mi do ucha wzniosłe, czułe słowa. Zamykam oczy i wącham go. Ciągle, mimo bicia naszych serc i zapachu spoconej skóry, mogę wyczuć na nim aromat śniegu.

Danse Russe Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz