Część V

239 11 1
                                    


Budzę się, gdy jest już zupełnie jasno. Harry'ego znowu nie ma.
Wzdycham z rezygnacją i klepię poduszkę w poszukiwaniu nieuniknionej notatki. Oczywiście jest, krótka i zwięzła: Spotkanie z Neville'em. Wrócę niedługo. Może to oznaczać dwie rzeczy. Albo się spieszył, albo jest na mnie zły. Biorąc pod uwagę wczorajszą rozmowę, nie zdziwiłbym się, gdyby chodziło o to ostatnie.
Biorę prysznic i ubieram się, starając się nie myśleć, że to nasz ostatni dzień razem i że jutro o tej samej porze on będzie z powrotem w Irkucku, a ja... Do diabła. Kto wie, gdzie ja będę. We dworze lub w mieszkaniu w Kensington, albo jeśli najdzie mnie szczególnie masochistyczny nastrój, zostanę tutaj, w pokoju tym bardziej pustym, bo bez niego. Mimo wszystko dziewiąta rano w Petersburgu to szósta rano w Anglii. Za wcześnie nawet jak dla najbardziej zagorzałych bywalców Biblioteki Bodlejańskiej.
W końcu idę do małej kuchni. Przynajmniej zrobił przed wyjściem dzbanek kawy, co oznacza, że może jednak się nie złościł. Nalewam sobie filiżankę, rozchlapując połowę na blacie, więc bez przekonania rozpoczynam poszukiwanie ściereczki. Wątpię, czy takową posiada, ale nie poddaję się, jeśli już nie z innego powodu, to żeby potwierdzić swoje podejrzenia. W głębi jednej z szafek odkrywam stos fotografii. Wyciągam je z lekkim poczuciem winy i przeglądam. Na większości jestem tylko ja, bo zrobiono je, gdy byliśmy sami, ale na kilku widniejemy razem. Na jednej siedzimy przy stole ogrodowym z Granger i Longbottomem. Pusta butelka po winie stoi za koszykiem na pieczywo, a druga, opróżniona w połowie, tuż obok mojej ręki. Harry siedzi odchylony na fotelu z rozpiętym kołnierzykiem koszuli, jedną nogę oparł kostką o kolano drugiej, a rękę zarzucił na moje barki. Śmieje się z głową wygiętą do tyłu, zapewne z powodu czegoś, co właśnie powiedziałem, bo patrzy na moje usta, poruszające się, a potem zaciśnięte w nieudanej próbie opanowania wesołości. Granger ma zmarszczone brwi, więc musiało to być coś na temat seksu, Longbottom jednak wygląda na rozbawionego, widzę, jak ukradkowo ściska pod stołem dłoń żony. Za nami ciepłe pomarańczowe słońce zachodzi właśnie za drzewkami oliwnymi i donicami na kamiennym murze tonącym wręcz w lawendzie. Ach, to musi być weekend, który w czwórkę spędziliśmy w San Gimignano, gdy drużyna zakończyła zadanie w Sienie. Powiew wiatru unosi ciemne włosy Harry'ego i papierową serwetkę, którą Granger łapie, by nie spadła na taras. Teraz dokładnie widzę wyraz jego twarzy, bo na zdjęciu rozprasza mnie nagły ruch Granger i umyka mi pełen czułości żar w jego oczach. Tutaj jednak, przycupnięty na zimnej podłodze, dostrzegam go wyraźnie i zalewa mnie nagła fala zrozumienia. W moim gardle narasta bryła. Zaciskam powieki i opieram głowę o drzwiczki szafki.
Poza fotografiami ze mną lub nami razem w pliku znajduje się też około trzech tuzinów zdjęć różnych członków zespołu, a na każdym jest przynajmniej jedna osoba, która już nie żyje. Cafolla z długimi ciemnymi włosami i okrągłymi okularami, dokładnie takimi samymi, jakie Harry nosił w szkole. Mruga figlarnie do aparatu, nonszalancko wspierając się o bark Longbottoma. Delikatna twarz Hooper zmarszczona ze śmiechu. Jej jasne loki wymykają się z kucyka, kiedy żartobliwie szturcha w ramię ponurego Notta. Cahill, ubrany w brudny, rozciągnięty podkoszulek Błotoryjów z Dublina, uderzająco podobny do dawno nieobecnego Weasleya, patrzy na fotografa, który niewątpliwie właśnie obudził go z ukradkowej drzemki. Gwyn w szytym na miarę garniturze od Caraceniego i z pretensjonalnymi złotymi spinkami do mankietów. Po raz kolejny opowiada jakąś ekscytującą historię, gestykulując teatralnie i trzymając w jednej ręce kieliszek porto, a w drugiej cygaro marki Gurkha Black Dragon. Jones, wyglądająca jak młoda McGonagall, w okularach opuszczonych na czubek nosa, siedzi w prezentującym się przytulnie fotelu, a obok niej na podłodze walają się stosy książek. Sympatyczny, wielkoduszny, pulchny Davis uśmiecha się słodko i jak zawsze ma zbyt mocno rozpiętą koszulę, tak że niesforne włosy na jego klatce piersiowej wystają jak trawa w zaniedbanym ogrodzie. Evseev z kamiennym wyrazem twarzy, jedynie uniesieniem brwi okazujący swoje rozbawienie i ewidentną sympatię do fotografa. Foley, ciemnowłosa i zielonooka, wyzywa Harry'ego na rozegranie kolejnej partii szachów. Nikomu nie mogło umknąć, że są podobni jak brat i siostra...
Odkładam zdjęcia na miejsce, nagle doskonale świadomy, dlaczego muszą pozostać w ukryciu. Chociaż czemu Harry dołączył do nich również fotografie ze mną... z nami?...
Dociskam do oczu nasady dłoni, dopóki nie widzę tańczących kolorowych plam. To tak, jakby już nas pogrzebał. Nas albo siebie.

Danse Russe Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz