|| Godzina Zero ||

268 20 34
                                    

|| 10:00 ||

Czarnowłosy jeździec burknął coś pod nosem, a potem kopnął kawałek deski, do tej pory leżący sobie bezkarnie na pomoście. Grawitacja już zrobiła resztę – drewno spadło kilkanaście metrów w dół. A chłopaka niespecjalnie obchodziło czy przetrwało.

- Bo oczywiście. Zawsze wszystko ja muszę załatwiać, prawda? Sączysmark odpowiedzialny, przecież to się nawet kupy nie trzyma! – warknął znowu.

I miał wyjątkową ochotę kolejny raz coś kopnąć, ale niestety złośliwy los żadnej takiej rzeczy przed nim nie postawił. Więc jedynie poszedł dalej, twardo stawiając kroki.

- Ale nie, bo i tak najlepiej całą robotę zwalić na mnie. Jakbym miał na tony wolnego czasu! Bo oczywiście Smark to leń i lepiej mu ten czas wypchać po brzegi, aż zacznie latać wokół wszystkich z wywieszonym ozorem i padnie z wycieńczenia! – krzyknął na cały głos i uniósł rękę ku niebu. Jedną – bo w drugiej trzymał kilka listów.

Może ktoś go usłyszał, może nie. Co go to obchodzi? Ważne, że choć trochę się wyżył.

Cóż... w końcu z dwojga złego lepiej wykrzyczeć wszystkie swoje bóle Smoczemu Skrajowi niż przywalić Czkawce w twarz. Albo bliźniakom, bo oni chyba bardziej zasłużyli.

- Niech no ja tylko dopadnę tę dwójcę... - mruknął pod nosem.

A w głowie zaczął układać szatański plan. Zaczął – co wcale nie znaczy, że skończył. Bo nim doszedł do etapu, co zrobi, gdy już ich spotka, usłyszał za sobą cichy ryk, podszyty kpiną. I doskonale wiedział, do kogo on należy.

- Tak, tak, Hakokieł. Daruj sobie z łaski swojej, dobra? Nie mam ochoty na żarty, bestio złośliwa. – warknął.

Ale to chyba niezbyt pomogło. Bo po chwili gad wylądował przed nim i znów zaryczał.

A jego jeździec westchnął, zirytowany.

- Dobra, słuchaj smok. Mam tu kilka listów – mówiąc to, uniósł dłoń, w której trzymał zwitki. – które muszę dostarczyć w trybie natychmiastowym, bo się jeszcze okaże, że Viggo ma do Czkawki jakiś interes, a ten się o tym nie dowie i znowu ominie nas cała zabawa. Więc jeśli tego nie chcesz, to łaskawie mnie przepuść, zrozumiano?

Opuścił dłoń z listami i z niepokojem zauważył, że Hakokieł powędrował za nimi wzrokiem, a z nozdrzy smoka wydobył się kłąb dymu.

Chyba jednak jego dzień jeszcze bardziej się skomplikuje.

|| 10:10 ||

Blondyn zatarł ręce i spojrzał na planszę przed sobą. A potem na osobę, która siedziała naprzeciwko. I uśmiechnął się zwycięsko.

- Tym razem cię pokonam, zobaczysz. A jak to już zrobię, to... - zastanowił się chwilę. I żaden dobry tekst mu do głowy nie wpadł. – Wymyślę jakiś sposób, żeby to uczcić. I nie martw się, ciebie nie zaproszę.

- Ach tak? – spytała jego przeciwniczka. – Bo co, bo wymyśliłeś jakieś kolejne „genialne" oszustwo? – dodała, rysując cudzysłów palcami.

- Nie. Bo tym razem mam asa w rękawie. – założył ręce na piersi.

A potem odwrócił się w stronę paleniska i osoby, która przy nim siedziała.

- Ej, Czkawka! Chodź tu robić za sedzię!

- Chyba raczej sędziego. – mruknął chłopak, niespecjalnie skupiając się na kolejnej partyjce Szponów i Toporów w wydaniu bliźniaków.

Rapierek na Końcu Świata || HTTYDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz