2. - the meeting.

205 28 3
                                    




Tak jak obiecałem, zjawiłem się przy starej kawiarni. Byłem ciekawy, czy ten cały James przyjdzie, ponieważ nikt nie pracował w tym miejscu. Mógł pomyśleć, że się pomyliłem i pójść do zupełnie innego miejsca, dlatego też specjalnie powiedziałem o tym, jako pierwszy test znajomości – jest kompletnym, aroganckim idiotą, który nie umie się domyślić, o co chodzi, czy też jest kompletnym, aroganckim idiotą, który przynajmniej zna się na rzeczy. Musiałem wiedzieć, kogo będę musiał uczyć malować przez najbliższy okres.

Postanowiłem ukryć się gdzieś, gdzie nie byłoby mnie widać, bo nie chciałem być tym, który naiwnie czeka na kogoś, kto może się nawet nie zjawić.

Czekałem dobre dwadzieścia minut, zanim zjawił się Potter. Krzyknął głośno moje imię jak ostatni półgłówek, dlatego szybko wyszedłem ze swojej kryjówki.

— Spóźniłeś się, Potter.

— Nie określiłeś dokładnie godziny, mistrzu.

— Nie wymądrzaj się już i chodź za mną. Idziemy do lasu, wtedy pokażę ci najpiękniejszy krajobraz, którego jeszcze nigdy nie widziałeś.

James już nie odpowiedział, dlatego wyprzedziłem go i zaprowadziłem go w obiecane miejsce. Z racji wczesnej, wiosennej pory, słońce zachodziło wcześniej, więc akurat trafiliśmy na śliczne, różowo-fioletowe, zachmurzone niebo. Wyglądało to nieziemsko, komponując się ze świeżymi, zielonymi liśćmi w lesie. Okularnik przyszedł sekundę później po mnie. Kiedy to zobaczył, szczęka mu opadła z wrażenia.

— Czy nie jest to krajobraz warty namalowania? — zapytałem oczywiste pytanie, na które uzyskałem tylko pokiwanie głową jako zgoda.

   Był to zarośnięty las liściasty. blisko wejścia nie rosło żadne drzewo, powstało z tego piękne miejsce do podziwiania nieba o każdej porze dnia i nocy – zarośnięte liście zrobiły okno do nieba, dając zachodzącemu słońcu możliwość oddania swoich ostatnich promyków i piękne, kolorowe niebo.

Podziwialiśmy to „okno natury" dobre pięć minut, ale nie po to tam przyszliśmy.

— Czas na prawdziwą naukę, Potter. Muszę ci wytłumaczyć kilka technik malarskich i wytłumaczyć perspektywę. Poszło ci dzisiaj fatalnie z tym pokojem, następnym razem namalujesz coś o wiele prostszego.

— Dobrze, mistrzu. Miejscem spotkań będzie ten las, czy zabierzesz mnie w jakieś inne magiczne miejsca?

— Przeważnie będziemy przesiadywać tutaj. Chciałbym siedzieć tam w tej kawiarni, ale jest za stara i brudna. Możemy tam zostawić tylko sztalugi, płótna i farby następnym razem.

Mój towarzysz zamyślił się na chwilę, ale chwilę później, kiedy wystarczająco głośno krzyknąłem w jego ucho, otrząsnął się, uśmiechnął się do mnie i następnie usiadł na zimnej ziemi. Ja na szczęście byłem przygotowany i rozścieliłem sobie koc.

— Usiądź. Nie chciałbym, żeby mój nowy uczeń miał jakieś problemy z nerkami przed swoją głupotę. — Nie odpowiedział, tylko się zaśmiał i przewrócił oczami. Nie pasowało mi coś w jego zachowaniu, musiał coś knuć, ale uznałem, że się tym nie przejmę i normalnie zabiorę się do swojej roboty – wytłumaczenie mu malarskich podstaw.

   Po piętnastu minutach dennego gadania o podstawach, widziałem w jego postawie, że chce mu się spać. Nie zdziwiłem się, samo tłumaczenie nic nie da, praktyka jest równie ważna.

— Wyśpij się, skoro taki zmęczony jesteś. Ja sobie pójdę na spacer — powiedziałem, a James zerwał się do prostego siadu.

— Cały czas słuchałem, przysięgam! To po prostu trochę nudne, wiesz?

— Doskonale cię rozumiem — odpowiedziałem spokojnie. — Czy czujesz, że jestem zły na to, że chce ci się spać?

Na to już nie odpowiedział. Nie przejmując się tym, wstałem z koca i poszedłem w głąb lasu. Było już nieco ciemno, ale nie aż tak, żebym nie widział. Poza tym, byłem przyzwyczajony do tych leśnych dróżek, które w większości sam wydeptałem. Odkąd zamieszkałem w Dolinie Godryka z ojcem, chodziłem tutaj codziennie, nie mając chęci na nowe znajomości.

— Może pójdę z tobą? — zapytał dość nieśmiało po dłuższej chwili ciszy.

— Chce ci się?

— Wiesz, jak spytałem, to raczej mi się chce — zaśmiał się ze mnie.

— Okej, chodź. Spróbuj tylko zapytać mnie o jakąś sprawę osobistą, to zostawię cię w środku lasu i wrócę sam, tak bardzo krętą dróżką, że nigdy mnie nie znajdziesz, a sam się zgubisz. — Musiałem zabrzmieć groźnie, bo temu znowu odebrało mowę, pokiwał głową i poszedł za mną.

W lesie zachowywał się naprawdę cicho. Wydawało mi się, jakby naprawdę podziwiał uroki przemoczonego od wieczornej rosy lasu. O nic nie pytał, nie spowalniał wycieczki, niósł nawet koc, który ja przyniosłem. Zacząłem myśleć, że jest trochę inny niż ci wszyscy znani uczniowie w szkole – był normalny, głupi, ale normalny. Doszedłem do wniosku, że James Potter tylko się popisywał.

   Niedługo po moich przemyśleniach nadszedł czas prędkiego powrotu do Doliny.

Odprowadziłem go do końca ukrytej uliczki przed kawiarnią, po tym nasze drogi rozdzieliły się. Wróciłem do małego blokowiska, w którym czekał na mnie zaspany ojciec.

— Jestem już w domu, tato.

— Wspaniale. Trochę żeś się spóźnił. — Słyszałem lekkie poddenerwowanie taty. Wiedziałem, że nie był w stanie na mnie nakrzyczeć, ale właśnie to było najbardziej bolesne.

Zawsze, kiedy popełniałem jakiś błąd, wolał powiedzieć coś pouczającego i zamilknąć, zostawiając mnie z głębokimi przemyśleniami, jak powinienem zrobić następnym razem i czy w ogóle powinien nastąpić ten następny raz.

— Przepraszam. Chciałem nauczyć znajomego większości podstaw, które znam. Wyszło trochę nudno, ale powiedziałem wszystko, co potrzebowałem — pochwaliłem się, w duchu modląc się, żeby nie powiedział żadnego morału.

— Mam nadzieję, że następnym razem powiesz mi o której wrócisz, synu.

— Dobrze, tato. Jadłeś już kolację?

— Nie miałem siły sobie przygotować, czasem ta praca mnie wykańcza.

Bez słowa zabrałem się do przygotowywania posiłku. Sam byłem głodny, więc zrobiłem nam szybką jajecznicę ze szczypiorkiem. Postawiłem na kawowym stoliku i zjedliśmy kolację bez rozmów, przy wiadomościach z telewizora.

Odniosłem naczynia, umyłem je i rozeszliśmy się do swoich pokoi z krótkim „dobranoc".

◜lovely art◞  snamesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz