6. - knock at the door.

139 15 2
                                    


   Sobota – wydawałoby się, że to dzień odpoczynku. Chciałbym, żeby to tak wyglądało.

Obudziłem się w okolicach godziny dziesiątej, wypoczęty i szczęśliwy, że nadszedł czas weekendu i wyczekiwanego wypoczynku od społeczności. Na śniadanie wziąłem sobie do pokoju ciastka i mleko. Wziąłem z pudełeczka od mamy kluczyk do mojej tajemniczej szuflady, otworzyłem ją i wyciągnąłem z niej zestaw idealnie zatemperowanych ołówków i swój szkicownik i zabrałem się do szkicowania swojej przyszłej sztuki.

Miałem w planach namalowanie grupy ludzi, dokładnie pięciu. Na środku - człowiek zagubiony i na drugim planie – cztery osoby rozmawiające ze sobą szczęśliwie, jedna z nich byłaby wyróżniona trochę bardziej niż inne – miałaby czerwony sweter, zamiast niebieskiego, który należy nosić w naszej szkole. W tle byłaby szkoła.
Człowiek zagubiony wpatrywałby się z zazdrością na czteroosobową grupę, tęskniąc za czymś nieokreślonym.

Już prawie kończyłem swój szkic, ale usłyszałem pukanie do drzwi. Miałem ogromną nadzieję, że jest to ktoś, kto nie zajmie mi mojego wolnego czasu, ale ja nigdy nie mam szczęścia – był to James Potter, rozpromieniony i szczęśliwy jak nigdy wcześniej.

— Co byś chciał? — zapytałem, leniwie opierając się o ścianę wejścia.

— Zaprosić cię na festiwal. W parku jest wesołe miasteczko, przywieźli też budkę do zdjęć, wata cukrowa i inne łakocie, można też usiąść i zjeść coś bardziej treściwego... Festiwal jest na cały weekend, ale na jutro już mam plany. Chcesz ze mną pójść? — powiedział na jednym wdechu Potter.

— Jaki to festiwal? — Nie wiedziałem, o co chodzi.

— Nie słyszałeś o nim? Powiedzieli nam to w czwartek na lekcjach.

— Och, musiałem nie uważać. Szkoła to organizuje, czy miasteczko?

— Miasteczko.

— Po co miałbym z tobą pójść? Nie masz swoich przyjaciół?

— Chciałem zaprosić ciebie — podkreślił, nie odpowiadając na moje pytanie.

Westchnąłem ciężko i się zgodziłem.

— Ubiorę się i możemy iść.

Poszedłem do pokoju, ubrałem jakąś czarną koszulkę z kaktusem i luźne spodnie, wróciłem do drzwi, zupełnie zapominając o ważnej rzeczy, której nawet nie zdążyłem sobie przypomnieć, bo zostałem siłą wyciągnięty z domu, bo James wziął mnie za pachy, kiedy zakładałem trampki i wyniósł z domu. Było to trochę bolesne, bo zahaczyłem piętami o próg drzwi.

— Głupi jesteś. Puść mnie, bo zaraz spadniemy ze schodów — warknąłem. James puścił mnie i zamknął za nami drzwi. Ja zawiązałem do końca sznurówki i wstałem, po czym zeszliśmy na dół, wyszliśmy z bloku i poszliśmy w stronę parku.

Przyjrzałem się ubiorowi Pottera – miał równie czarną koszulkę z różą i podarte, czarne jeansy. Buty miał jakieś czerwone, pasowały do nadruku na koszulce. Zwykle widziałem go jeszcze nieprzebranego ze szkolnego swetra i tych dziwnych spodni, które również trzeba było nosić. To był pierwszy raz, kiedy wykazał się swoim wyczuciem modowym.

— Ładnie wyglądasz — powiedziałem bez myślenia nad tym zdaniem, a następnie zdałem sobie sprawę, że właśnie go skomplementowałem. Zatkało mnie.

— Dziękuję. — Uśmiechnął się promieniście, po czym odwrócił głowę i wyszeptał ciche „yess" w geście podekscytowania. Musiał myśleć, że nie zauważę. Zaśmiałem się cicho, a ten spojrzał na mnie zakłopotany i zaczerwienił się jak pomidor.

Niedługo później doszliśmy na miejsce. Było tam sporo ludzi, ale nie mogłem na to narzekać. Zostałem zaproszony, więc choć raz próbowałem tego nie zakończyć porażką.

Potter od razu zaciągnął mnie na pierwszą atrakcję z brzegu, jaką było strzelanie w puszki, aby w nagrodę dostać jakiegoś pluszaka.

— Co byś chciał? — zapytał James i pokazał na zabawki. Przewróciłem oczami i wziąłem od organizatora budki pistolet.

— Sam sobie to wystrzelę. — Zacząłem celować w najniżej ustawioną w stosie puszkę i udało mi się w nią trafić za drugim razem. Wszystkie puszki upadły na ziemię, a ja mogłem wybrać sobie cokolwiek, co oferował organizator.

— Co ty byś chciał? — Odwróciłem się do Jamesa i uśmiechnąłem się do niego, a on tylko stał z uchyloną buzią i pustym wzrokiem, patrząc się to na mnie, to na puszki.

— Jak? Od razu? — Nie mógł w to uwierzyć. Ja nie widziałem w tym nic nadzwyczajnego.

— Nie jestem dziewczyną, Potter. Trochę umiem strzelać. A teraz wybieraj, zanim zrobimy kolejkę.

James wybrał żabę z wielkimi oczami. Szczerze mówiąc, nie było tam nic ładniejszego. Chłopak nie odezwał się do mnie, tylko znowu mnie gdzieś zaciągnął, tym razem do pani robiącej watę cukrową. Za jedną trzeba było zapłacić jedną monetę, a ja nie miałem przy sobie żadnej. Potter, jakby na ratunek, zapłacił za moją watę, dzięki czemu obydwoje mogliśmy skosztować przesłodzonych chmur.

Usiedliśmy na najbliższej ławce i skończyliśmy przekąskę.

— Dzięki za tego pluszaka — odezwał się niespodziewanie.

— Nie ma za co. Chciałem ci tylko udowodnić, że umiem walczyć sam za siebie. — Uśmiechnąłem się lekko. James zrobił to samo i prędko odwrócił wzrok.

Spoglądał na filiżankową atrakcję - polegała ona na wytrzymaniu jak najdłużej w ogromnej filiżance, która kręci się z coraz większą prędkością wokół własnej osi.

— Idziemy tam? — zapytał.

— Och, nie wiem, czy wytrzymamy, ale w porządku, możemy iść. — Wstaliśmy i skierowaliśmy się w tamtą stronę.

Tak jak myślałem, zbierało nam się na wymioty po kilku intensywniejszych obrotach. Mimo wszystko, śmialiśmy się przez cały czas, nie zwracałem uwagi na etykietę, którą wpajała mi matka za dzieciaka. Niby taka filiżankowa, prosta zabawa, a jednak pozwalała mi zapomnieć.

Cały dzień spędziliśmy praktycznie na zabawie, przypominając sobie, jak fajnie było być dzieckiem.

Byłem pewien, że ten dzień będę wspominać z lekkim zażenowaniem, ale też silnym szczęściem.

———•••———

sto lat, harry B)

◜lovely art◞  snamesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz