3. - lost necklace.

151 22 1
                                    


   Minęło kilka dni od naszego pierwszego spotkania. Był wtorek, mój ulubiony dzień tygodnia – zawsze, kiedy budziłem się w ten dzień, oznaczało to, że przetrwałem poniedziałek. To jedna z moich nieczęstych optymistycznych myśli w tym szarym społeczeństwie. 

Rano na szybko przygotowałem drugie śniadanie dla mnie i dla taty do pracy i pobiegłem na ostatni szkolny autobus, na który cudem zdążyłem.

Założyłem kaptur od bluzy, wchodząc do szkoły. Nie chciałem, żeby ktokolwiek mi mówił "dzień dobry" albo "cześć", nie miałem humoru na jakiekolwiek rozmowy, jedyne czego potrzebowałem tego ranka, było wcześniejsze przyjście do klasy artystycznej i namalowanie czegoś szybkiego, łatwego.

Pobiegłem do gabinetu sekretarki i grzecznie poprosiłem o klucze do klasy. Często przychodziłem po nie, więc od razu wiedziała, o co chodzi. Nie odezwała się, tylko westchnęła i zostawiła mi je na blacie, sama poszła w stronę pokoju dyrektorki.

   Nie przejmując się szkolnymi sprawami, poszedłem spokojnym krokiem do klasy artystycznej. Rozejrzałem się za woźnym, po czym szybko wślizgnąłem się do środka, niezauważony.

Wtedy przypomniałem sobie, że nie wiedziałem, co namalować. Nie zajęło mi wiele czasu wymyślanie, co zrobić. Pomyślałem o lesie i niemal od razu postanowiłem, że namaluję pokrzywy. Wiele osób zwykle namalowałoby grzyby, drzewa, ale mnie wpadły do głowy pokrzywy, sam nie wiedziałem czemu.

Kilka pociągnięć pędzlem i już miałem moje pokrzywy prawie gotowe. Chciałem jednak do niektórych, tych największych, dodać kwiatki. Każda roślina ma w sobie coś magicznego i pięknego.

   Tuż po namalowaniu musiałem szybko iść oddać klucz sekretarce i iść na lekcje. Przed wejściem do klasy przypomniałem sobie, że o czymś zapomniałem, ale nie wiedziałem czym.

Lekcje mijały szybko, ale ponuro, z racji na deszczową pogodę. Nikt nie miał werwy do nauki, a nasze pierwsze lekcje należały do tych bardziej ścisłych, co nie pomagało ani nauczycielom, ani uczniom. Na szczęście, niedługo po tym nadszedł czas dwóch lekcji humanistycznych, po czym miały nastąpić zajęcia artystyczne.

   Nagle, wspominając mój poranny malunek, przypomniałem sobie, że nie zamknąłem klasy na klucz. Wiedziałem, że na przerwie muszę jak najszybciej pójść znowu do mojej ulubionej pani w szkole i jeszcze milej poprosić o klucze, zamknąć to jak zwykle niezauważalnie i żyć dalej.

Razem z dzwonkiem pobiegłem do niej, ledwo co, ale uprosiłem ją o kluczyki. W zamian obiecałem jej, że przez trzy następne wtorki  będę przychodził do niej na kawę plotkować. Nie byłem zbytnio szczęśliwy z tego powodu, bo podczas rozmawiania z nią zawsze odpalały się we mnie dziwne uczucia, jakbym chciał jej zaufać i powiedzieć o moich sekretach, co nie było dla mnie na rękę, bo nie uśmiechało mi się o nich mówić.

   Przed klasą artystyczną znajdowała się osoba, której nie miałem w planach zobaczyć przed zajęciami. Był to James Potter i jego paczka znajomych – Peter, którego jako jedynego lubiłem, bo w dzieciństwie mieszkaliśmy blisko siebie i wracaliśmy razem ze szkoły, trzymający się za ręce Remus i Syriusz. Nienawidziłem tego ostatniego, zawsze był dla mnie niemiły. Trochę zazdrościłem im tej odwagi do trzymania się za dłonie, ale szybko otrząsnąłem się i postanowiłem przeczekać ten moment, żeby stamtąd poszli.

Niestety, ruszyli się z miejsca tylko jego znajomi. Najpewniej poszli pod klasę. James niespodziewanie wszedł do klasy, co jeszcze bardziej skrzyżowało moje plany, ale poszedłem w jego stronę w celu zwrócenia mu grzecznej uwagi, że nie powinien wchodzić do opuszczonej klasy, nawet jeśli to nie jest już szkoła podstawowa.

Otworzyłem drzwi.

— Nie powinno cię tu być — powiedziałem mniej grzecznie niż planowałem.  Ten nawet się mną nie przejął, dalej intensywnie przeszukiwał klasę. — Słyszysz? Wyjdź stąd, Potter! — uniosłem ton głosu. Bałem się, że zobaczy świeżą farbę na moim płótnie i pomyśli, że sam się tutaj włamałem.

— Nie unoś się, długowłosy. Przyszedłem tylko po coś, co zgubiłem w zeszły czwartek.

— Co zgubiłeś?

— Kamień. — Miałem ochotę walnąć go w nos, ale zrezygnowałem z tego planu, ponieważ zanim bym do niego dobiegł, on zdążyłby zrobić unik. — Taki niezwykły kamień, przysięgam! Dostałem go od babci na urodziny, powiedziała, żebym go sobie zatrzymał. Zawiesiłem go na takim brązowym sznurku, zwykle nosiłem go cały czas na sobie, ale dziwnym trafem zdjąłem go na zeszłe zajęcia.

Wtedy coś błysnęło mi w oku. Chmury odkryły słońce, a okna były otwarte, więc zauważyłem jego naszyjnik niemalże od razu.

— Serio niezwykły ten kamień. Jest na tamtej szafce. — Pokazałem palcem, na której. Musiał zapomnieć, że ukrył go obok jakiegoś pucharu pani Trelawney.

— Och, dzięki. — Podszedł tam, wziął naszyjnik i założył go, po czym bez słowa wyszedł. Głupio trochę, że się nie pożegnał, ale nie chciałem narzekać. Sam szybko wyszedłem, słysząc dzwonek. Tym razem jednak zamknąłem drzwi na klucz, znów go oddałem i wszedłem spóźniony na przedostatnią lekcję.



◜lovely art◞  snamesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz