XVII

74 7 6
                                    

Od godziny obserwacji żołnierzy wartujacych przy bramie, nic się nie zmieniło. Sora znów wrócił z żadną nadzieją na zmianę, a Amuri z westchnieniem nadal skupiała się niewidoczna dla tych co grali w karty na warcie. Wydawało jej się, że była bardziej zmęczona tym czekaniem, niż chłopak, który teraz razem z nią patrzył przez szpary murku.

Nadal nie była pewna czy im się w ogóle uda, przecież wóz może nie mieć nakrycia, a mały raczej nie wytrzyma trzymania się podwozia.

Poczuła jak Sora ciągnie ją za koszule.

- Idą gdzieś!

Spojrzała tam gdzie przed minutą siedzieli Żandarmerzy. Wszyscy skierowali się w jakąś ulicę i nagle była idealna okazja do ucieczki. To było zbyt idealne, co aż zirytowało złotooką.

- Coś tu śmierdzi...

- Pułapka? - próbował domyślić się jej mały przyjaciel.

Amuri wstała z klęczków i wyprostowała się.

- Nie jestem pewna - podejrzliwie badała wzrokiem wszystko wokół.

Coś tknęło ją by przejść górą, nad budynkami, przez co byli by całkowicie na wylocie. Odwróciła się by być przodem do chłopca, a on uprzedził ją nim zdarzyła cokolwiek zaproponować.

- Wchodzisz pierwsza.

- Podam ci dłoń z góry.

- Nie trzeba - uśmiechnął się leciutko i ponaglił ją wzrokiem. Widać było, że stresuje się i boi powrotu żołnierzy.

Brunetka szybko rozejżała się i postawiła pustą beczkę pod ścianę budynku. Cofnęła się o parę kroków i z rozbiegu odbiła się od beczki, potem parapetu i sięgnęła płaskiego czubka dachu.

Podciągnęła się, czując jak siły ją opuściły od pobytu tutaj. Otrzepała spodnie, a gdy uniosła spojrzenie jej serce zamarło. Nie była sama. Na drugim końcu dachu opierając się o komin z teatralnym wzrokiem skupiał uwagę na suficie podziemia, stał nie kto inny jak białowłosy porywacz. Fala zimna przeszyła jej ciało. Cały czas ją śledził.

Z trudem przełknęła śline przez zaciśnięte gardło. Próbowała cały tamten czas przekonać siebie samą, że może zgubił jej trop. Przecież mógł szybciej zareagować, na przykład kiedy spali. Świadomość, że pewnie cały czas chodziła, jak w jego zegarku przybiła ją jeszcze bardziej.

Czekała oddychając płytko, na ruch chłopaka. Nie miała zamiaru go prowokować. On z westchieniem nawet nie próbował ukryć satysfakcji w głosie, gdy zobaczył jej wyraz twarzy.

- Popatrz Amuri, jaka ironia losu... - cicho się zaśmiał i lekceważąco spojrzał w jej stronę, popisując się umiejętnościami aktorskimi. - Oh... Czyżbyś łudziła się, że już więcej się nie spotkamy? Wybacz to rozczarowanie.

Z trudem uspokajacąc się wzięła głęboki wdech, przy którym na moment zamknęła oczy. Nie było już sensu dłużej uciekać. Myślała nad tym trochę, ale chociaż nie była pewna, teraz to już nie miało znaczenia. Trzeba zamknąć drzwi przeszłości raz na zawsze. Jej już się to udało dzięki Leviemu. Teraz to ona chciała pomóc synu jej przybranego ojca. Cały czas jednak, gdy o chłopaku przed nią, przed oczami stawały jej pewne białe kwiaty. Chociaż bardzo się starała, za nic nie przypominała sobie ich nazwy, jak i imienia chłopaka. Wypuściła powietrze i bez zawachania spojrzała w oczy swemu prześladowcy. Na co on uśmiechnął się złośliwie.

- Zrozumiałaś swoje położenie?

Spotkał się jednak tylko z milczeniem i spokojem w jej oczach, co go zirytowało. Odepchnął się od komina i stanął naprzeciw niej, chodź w pewnej odległości, kipiąc ze złości.

Sama Napiszę Swój Los... [Snk]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz