Rozdział 8. Droga do piekła

378 34 263
                                    

Itachi ostrożnie uchylił powieki. Głowa bolała jak po mocnym uderzeniu, a wspomnienia zalewała ciemność. Zamrugał kilka razy, lecz rozmazany obraz nie chciał się wyostrzyć. Dopiero po chwili Itachi zrozumiał, że jego wzrok już nigdy się nie poprawi. Świat tracił kształty, kolory zaczynały się mieszać, ale taka była cena za moc Mangekyō Sharingana.

– Jak się czujesz?

Usłyszał zatroskany głos Izusu i wstyd ścisnął go za gardło. Wszystko wróciło – każdy obraz przed utratą świadomości. Pamiętał, że dostał kolejnego ataku. Próbował stłumić kaszel, ale ból rwał jego płuca tak mocno, że ledwo stał na nogach. Choroba postępowała zbyt szybko. Wystarczyło, że pominął jedną dawkę leków i o mało nie zginął... a Izusu musiała na to patrzeć.

Podniósł się na łóżku, do którego musiała go przytargać, gdy stracił przytomność. Chciał spojrzeć jej w twarz, ale nie potrafił. Wdzierająca się w umysł świadomość, że mógł temu zapobiec, odbierała mu mowę. Gdyby tylko nie dał się ponieść ich bliskości dzień wcześniej, nic takiego by się nie stało. Ale nie tego pragnął. Pragnął zapomnieć o całym świecie; o gorzkim smaku życia i palącej serce fakturze.

Zastawił na siebie sidła, z których nie mógł się już wyplątać.

Sam był sobie winien.

Kątem oka zauważył, że jego prawa dłoń była czysta. Doskonale pamiętał, jak zakrywał nią mokre usta i brodę. Powinna być cała we krwi.

– Umyłam ci ręce i twarz – odpowiedziała Izusu na niewypowiedziane na głos pytanie. – Zrobiłam też zimny okład. Dostałeś gorączki i nie mogłeś się wybudzić. Ja... martwiłam się...

– Przepraszam – szepnął, opuszczając głowę.

Nie w taki sposób powinna się dowiedzieć. Tak właściwie Itachi nigdy nie chciał, aby Izusu oglądała go w takim stanie. Niczego to nie zmieniało. Miał umrzeć z ręki Sasuke bez względu na dolegliwości, jakie męczyły jego organizm.

Teraz jednak był jej winny wyjaśnienia. Przyszedł moment, aby ponieść konsekwencje swoich kłamstw.

– Izusu...

– Jak długo chorujesz? – zapytała tak nagle, że w sekundę zapomniał, co chciał powiedzieć. Przeniósł na nią szeroko otwarte oczy, lecz nie odpowiedział. Izusu kontynuowała: – Znalazłam cię w łazience, nieprzytomnego i całego we krwi. Byłam tak przerażona, że nawet nie pomyślałam, co mogło być przyczyną tego... wypadku. Ale kiedy twój stan był już stabilny, przebadałam cię. Itachi, twoje organy wewnętrzne są wyniszczone. To się nie dzieje „od wczoraj". Żadna choroba nie postępuje tak szybko.

– Od dziecka – powiedział, czując rosnącą gulę na gardle. – Od dziecka brałem leki na nieszkodliwe jeszcze wtedy objawy. Kilka lat temu mój stan się pogorszył, więc zacząłem przyjmować mocniejsze pigułki, ale powoli przestają dzia... – urwał, gdy łzy podeszły pod błękitne oczy Izusu.

Jego serce przeszyła niewidzialna szpila. Bolało. Każde wypowiedziane słowo bolało ich obojga. Itachi tak bardzo chciał tego uniknąć. Wiedział, że prawda ją zniszczy, wolał więc sam dźwigać ten ciężar. Pragnął tylko chronić Izusu, ale... jakie to miało teraz znaczenie?

Skłamał, tylko to się liczyło.

Podejrzewał, że będzie zła, a nawet wściekła. Powinna otwarcie nazwać go egoistą... Nie, zasłużył na o wiele gorsze epitety, tymczasem ona pozostała spokojna. Patrzyła na niego z politowaniem; z niemą prośbą o wybaczenie, jakby to ona była winna tego wszystkiemu.

Odwrócił wzrok. Nie mógł dłużej znieść tego widoku.

– Przepraszam – powtórzył. – Nie powiedziałem ci, bo...

Tropicielka || Izusu UchihaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz