Bleakburn, Essex 2019 r.
Rzednące światła miejskiej aglomeracji migały sennie za szybą taksówki. Chociaż Mason oddalał się od Colchester i wszystkiego, co się z nim wiązało, myśli nadal szumiały mu w głowie jak rój wściekłych os, a żądła bezradności dosięgały go z każdej strony. Uparcie poszukiwał... czegoś. Czegoś, co mógłby zrobić, żeby naprawić sytuację swojej rodziny.
Jego ręka powędrowała do twarzy i zaczął mimowolnie pocierać małą bliznę na grzbiecie nosa. Dało się pod nią wyczuć delikatne zgrubienie kości. W sytuacjach bez wyjścia często sięgał do niej zupełnie nieświadomie. Wraz z tą delikatną skazą na ciele, w jego umyśle powstała nieskończona wyrwa, która w ciemności pozwoliła mu dostrzec drogę. Teraz przydałaby mu się podobna wskazówka, lecz dziś w ciemnościach był zupełnie sam. Odpłynął w myślach tak daleko, że kiedy kierowca taksówki się do niego odezwał, nie usłyszał ani słowa. Zdał sobie z tego sprawę, dopiero kiedy samochód zjechał na pobocze i stanął przed starą, pordzewiałą tabliczką powitalną miasteczka Bleakburn.
– Jesteśmy na miejscu – obwieścił krępy, siwiejący mężczyzna za kierownicą, rzucając kontrolne spojrzenie we wsteczne lusterko.
Nawet w tak wątłym świetle Mason widział bardzo wyraźnie parę bladoniebieskich oczu wpatrujących się w niego z lustrzanej powierzchni. Coś w tych oczach sprawiło, że przeszył go dreszcz. Czaił się w nich wyraźny niepokój, aż Mason poczuł go na własnej skórze.
– Moglibyśmy zatrzymać się trochę dalej? To tylko kilka...
– Posłuchaj mnie uważnie, chłopcze. – Ostry ton mężczyzny zbił go z pantałyku. – Nie przekroczę granicy przeklętego miasteczka, więc zapłać za kurs i idź dalej na piechotę, albo wybierz sobie inne miejsce na nocne eskapady.
– Przeklęte miasteczko? – drążył z niedowierzaniem. – Bleakburn to zwyczajne miejsce. Wychowałem się tutaj.
Na te słowa kierowca odwrócił się do tyłu i obrzucił go srogim, świdrującym spojrzeniem.
– W takim razie pewnie z twojej duszy nie ma już czego ratować.
Mason trwał przez chwilę w osłupieniu, aż zdecydował się na jedyny ruch, który mógł mu zagwarantować to, po co przyszedł. Sięgnął po portfel i przyłożył kartę do terminalu. Zdążył jeszcze życzyć taksówkarzowi dobrej nocy, zanim ten odjechał z powrotem w stronę miasta. Mason natomiast został sam na poboczu leśnej drogi w środku nocy. Oznaczało to, że znajdował się w nieco mniej korzystnym położeniu, niż to sobie wcześniej zaplanował, ale nie zamierzał rezygnować. Nie, teraz kiedy był już tak blisko celu.
Wyjął telefon, żeby oświetlić sobie drogę latarką i ruszył przed siebie. Zimny, porywisty wiatr szumiał wysoko w koronach drzew. Mason tłumaczył sobie, że to właśnie przez wiatr włoski na karku stawały mu dęba. Jednocześnie przyspieszył kroku.
Pamiętał Bleakburn, jakby opuścił je wczoraj. Wiedział, że tuż za zakrętem zobaczy pierwsze zabudowania i przejdzie na wąski, betonowy chodnik muskany światłem ulicznych lamp. Zmierzając w jego stronę, myślał o tym, co powiedział mu taksówkarz. Teoria o przeklętym miasteczku, pochłaniającym dusze brzmiała jak szalona plotka, ale nie mógł przestać myśleć, że to mógł być jakiś trop w sprawie Laury.
Las przed nim rzedł z każdym krokiem, aż w końcu odsłonił ciemny zarys miasta. Mason zatrzymał się na początku chodnika. Zgasił latarkę i zerknął na ekran smartfona. Dochodziła druga w nocy.
Idealna pora na spacer po rzekomo nawiedzonym miasteczku – podsumował z niedowierzaniem swój własny plan.
Podniósł wzrok na pogrążone we śnie miasteczko. Musiał przyznać, że wyglądało mrocznie, szczególnie w bezgwiezdną noc. Często wspominał tabuny jasnych punkcików przeszywających niebo w Bleakburn. W Londynie było ich znacznie mniej, przez światła metropolii. Jako chłopiec lubił myśleć o gwiazdach jak o otworach w niebie, przez które prześwitywało światło ze świata aniołów. Nie zorientował się, kiedy przestał w nie wierzyć.
Jego ciało dobrze znało drogę do domu, więc pozwolił mu się prowadzić. Szedł, jak zwykle, szybkim krokiem, jak strzała do celu. Mijał znajome bryły budynków i domy pogrążone we śnie. Miał wrażenie, jakby pod jego obecność nic się nie zmieniły. Jedyną różnicą, jaką dostrzegał, była niepokojąca cisza. Nie pamiętał, żeby za jego młodzieńczych lat miasteczko było aż tak spokojne. Lampy uliczne były stare i zaniedbane. Dawały wątłe światło, a gdzieniegdzie przepalone żarówki pozostawiały na chodniku spore plamy cienia.
Przy stacji kolejowej, która wyglądała na wyłączoną z użytku, skręcił w wąską ścieżkę ciągnącą się wzdłuż torów. Spacer tą drogą okazał się niemożliwy, ponieważ powalone drzewo zagarnęło całą przestrzeń na swój wieczny spoczynek. Mason musiał więc salwować się innym pomysłem. Spojrzał w górę, na torowisko biegnące po wzniesieniu na lewo od ścieżki. Ułamał jedną z twardszych gałęzi zagradzających bezpieczną drogę i za jej pomocą wdrapał się na wzniesienie.
Znajomy chrzęst żwiru pod stopami i natychmiast przypomniał mu, jak raz włóczył się tędy z Gabrielem, chłopakiem, którego znał w dzieciństwie. Matka Masona wracała akurat z porannych zakupów i ich zauważyła. Była tak przerażona, że siłą zaciągnęła syna do domu. Dopiero tam czekała go spokojna, kozetkowa rozmowa z matką psychoterapeutką. Gabriel natomiast często przechadzał się po torowisku, nawet po tym incydencie. Nikt mu tego nie zabraniał, jak z resztą wielu innych rzeczy i Mason trochę mu wtedy zazdrościł. Był wtedy jeszcze zbyt naiwny i niedojrzały, żeby dostrzec, że takie wychowanie było w rzeczywistości brakiem wychowania, a on miał wielkie szczęście, będąc synem doktor Constance Chambers.
Nawet poruszając się po wzniesieniu, długo nie mógł dostrzec celu swojej podróży. Za dnia zapewne zobaczyłby go już dawno, ale w obecnych warunkach musiał pokonać jeszcze sporą odległość, zanim ceglana budowla zamajaczyła w polu jego widzenia. Ześlizgnął się w trampkach po stromym wzniesieniu, z trudem utrzymując równowagę. Odwykł już od takich akrobacji, gdyż miejskie życie nie wymagało od niego specjalnej sprawności fizycznej. Jeśli nie liczyć sprintu za publicznymi środkami transportu, od czasu do czasu.
Nie zaskoczyło go specjalnie, że cała ulica była pogrążona w ciemności. Gdyby samo Bleakburn lub tajemnicza zła siła, która zdaniem taksówkarza posiadła miasteczko, mogłyby się komunikować, to z pewnością byłby to znak, że Mason nie był tu mile widziany. Tymczasem, prawdopodobnie wiekowość linii energetycznej dawała o sobie znać. Możliwe, że została zerwana podczas burzy, bądź uległa innej awarii, wskutek czego część miasta została bez prądu. To, że nie było nikogo, kto próbowałby usunąć tak uciążliwą awarię, przyciąć gałęzie przy ścieżce, czy jakkolwiek zadbać o miasteczko, wydawało mu się zdecydowanie dziwniejsze niż teoria o mrocznych siłach i złych omenach.
Mason dziękował sobie w duchu za swoje lekkie uzależnienie od smartfona. Spójrzmy prawdzie w oczy, każdy, kto w XXI wieku chciał iść z duchem czasu, nie umiał się obejść bez telefonu. Tym razem Masonowi wyszło to na dobre, bo latarka, której normalnie by ze sobą nie zabrał, przydała mu się właśnie kolejny raz.
Trawnik i ogródek przed domem, niegdyś opływające w bogactwa natury: dumne irysy, pogodne tulipany, szlachetne hortensje i nieskazitelne bzy, dziś były tylko wspomnieniem w zgliszczach niedopalonych traw. Zwęglona ziemia przebijała się nawet przez brukową ścieżkę, która dawniej wiła się przez zieleń ogrodu, jak strumyk. Dla Masona był to przygnębiający widok, ale automatycznie pomyślał o swojej matce. W końcu to ona pielęgnowała kwiaty z taką pasją, jakiej Mason nie widział u nikogo później. Ten widok pewnie złamałby jej serce. – Pomyślał, ale zaraz potrząsnął głową, starając się odegnać nie tylko myśl, ale i uczucia, które pojawiły się wraz z nią. Szedł naprzód.
Murowany ganek pozostał nietknięty, ale reszta domu była w całkowitej ruinie. W miarę jak zbliżał się do budynku, utwierdzał się w przekonaniu, że jego konstrukcja była w zbyt kiepskim stanie, żeby wejść do środka.
Nadpalone belki ze stropu leżały w trawie jak stos rozsypanych bierek. Mury gdzieniegdzie pokrywała gruba warstwa sadzy, co przyprawiło Masona o kolejny dreszcz. Przecież to niemożliwe, żeby deszcz nie zmył ich przez tyle lat. Zaczął rozglądać się wkoło dokładniej. Dotknął połamanych desek ze zniszczonej altanki. W miejscu złamania nie były nawet lekko spróchniałe. Porzucone poduszki z huśtawki ogrodowej były całkiem suche i nie nosiły na sobie ani śladu zbyt długiej ekspozycji na światło słoneczne.
Mason obszedł dom. Tym razem szedł powoli, na tyle, by nie przeoczyć żadnego nadzwyczajnego elementu, niepasującego do obrazka zrujnowanego domu porzuconego przed laty. W białym świetle telefonicznej latarki pojawiały się szczątki drewnianej fasady budynku, rozbite dachówki, odłamki szyb, fragmenty osmolonych, białych okiennic. Wszystko wyglądało, jakby dopiero co dogasło i mógłby przysiąc, że w powietrzu nadal unosił się swąd zwęglonych ruin.
Zmarszczył nos i potarł przez chwilę bliznę na jego grzbiecie. Stał z latarką skierowaną na kamienne schody prowadzące do piwnicy. W dzieciństwie to miejsce go przerażało, ale w tym akurat nie było nic dziwnego. Większość dzieciaków nie pała sympatią do piwnic. Mason nie bał się jednak ciemności. Z nią był raczej za pan brat. Bał się za to ognia. Pani Smith z końca ulicy, która pasjonowała się wróżbiarstwem i astrologią, zapewne powiedziałaby, że to było proroctwo. Cóż, Mason dobrze wiedział, jak wygląda przewidywanie przyszłości, a jego strach przed ogniem nie miał z tym nic wspólnego.
Zszedł po solidnych, betonowych stopniach w dół. Ciężkie drewniane drzwi, na stalowych zawiasach okazały się otwarte, więc pchnął je i ruszył w głąb piwnicy.
CZYTASZ
Atramentowy Łowca
FantasyW świecie, gdzie ludzkie demony przyjmują namacalną formę, Mason Chambers - chłopak obdarzony mocą proroczych wizji, pragnie odkryć swoje przeznaczenie i stawić czoła piekielnym bestiom. Mason niesie na swoich barkach brzemię. Jego młodsza siostra...