Liam pov.
Dzień był piękny, słońce świeciło. Ptaszki śpiewały. Harley od rana darł mordę. No kurde żyć nie umierać. Jebane promienie słońca przedzierały się przez rolety w moim pokoju. Kurwa mać ile można czekać aż to świecące gówno zgaśnie?
No i chuj po spaniu. Nienawidzę wstawać rano, a już na pewno nie w weekend. To jest tak cholernie bez sensu. Kto normalny budzi się w sobotę o 7.30? A no tak moja matka, bo czemu by nie. No i jeszcze moje pojebane rodzeństwo, ale oni to już inna bajka.
Wstałam z łóżka ogarnęłam się w łazience i poszłam do kuchni. Jest to moje drugie ulubione miejsce w domu. Pierwszy jest mój pokój oczywiście.
Usiadłam przy stole gdy nagle z dupy pojawił się Clint. Karton dziki Barton postawił przedemną talerz z kanapkami i kubek z herbatą.
Teraz pojawia się pytanie skąd on się tak nagle wziął w tym samym pomieszczeniu co ja? Odpowiedź jest prosta, Clint jest jebanym impostorem. Wszędzie chodzi ventami.
Podziękowałam mu skinieniem głowy i zaczęłam jeść. O cholercia jakie to dobre. Zapomniałam chyba wspomnieć, że Barton robi zajebiste kanapki. Można dla nich zabić.
Gdy skończyłam odłożyłam brudne naczynia do zmywarki. Wróciłam do mojego pokoju i zastanawiałam się co mam na siebie ubrać. Mam za dużo ubrań. Czas ukraść coś Barnesowi.
Opuściłam pomieszczenie, w którym się znajdowałam i poszłam do pokoju mojego chłopaka, o którym nikt nie wie. Jamesa powinno nie być więc nie zauważy zniknięcia koszulki albo bluzy.
Weszłam do pomieszczenia od razu zamykając za sobą drzwi. Czas pobuszować po ubraniach Bucka. Podeszłam do jego szafy i ją otworzyłam. Co by sobie tu ukraść?
Byłam tak zajęta grzebaniem w jego rzeczach, że nie usłyszałam jak drzwi się otworzyły i James zawitał w swoim pokoju po porannym treningu z Rogersem.
Poczułam ręce oplatające mnie w pasie. Odwróciłam głowę w kierunku Barnesa i się uśmiechnęłam. Byłam z siebie dumna gdy udało mi się go zmusić do uśmiechu. Nikt inny tego nie potrafi.
- Hej Liam. - Mruknął mi do ucha.
- Mmm cześć Barnes. - Odpowiedziałam, zaraz potem odwracając się do zawartości jego szafy.
- Czego szukasz? - Poczułam jak zaczął masować moje biodra.
- Nie mam co ubrać więc pomyślałam, że coś ci ukradnę. - Wyjęłam jedną z jego bluz.
- Yhym okay, kradnij co chcesz ja idę się umyć. - Ręce z moich bioder zniknęły. James wziął czyste ubrania z szafy i poszedł do łazienki.
Założyłam bluzę mojego chłopaka i opuściłam jego pokój. Poszłam szukać wielkiej kupy futra potocznie nazywanej Kai. Gdzie on mógł się schować?
Szłam pustymi korytarzami i rozglądałam się za moim pupilem. Jak można kurde zgubić 300 kilogramowego kota? Dobra nie ważne kiedyś się znajdzie. Pewnie poluje na Steva.
Co by tu teraz robić? Pójdę powkurwiać Harleya. Tak to dobry pomysł. Skierowałam się w kierunku pokoju mojego brata. Nuciłam sobie piosenkę pod nosem aż na kogoś nie wpadłam. No ja pierdole, kto narusza moją przestrzeń osobistą?
Popatrzyłam na podejrzanego osobnika płci męskiej. Przedemną stał nie kto inny jak Sam Wilson we własnej osobie. Moja zajebista psiapsi oczywiście zaraz po Sashy.
- No siema przystojniaku. - Uśmiechnęłam się do niego. - Gdzie tak zapierdalasz?
- Hej Liam, idę znaleźć Steva. Mam sprawę do niego. - Pfft jestem lepsza niż jakiś tam Rogers. - A ty gdzie tuptasz?
CZYTASZ
Zjebane Życie Dobermanów
FanfictionOpis jest niewidzialny jak Drax w 'Avengers: Infinity War'