Skończyłam osiemnaście lat. Patrzyłam w czarne oko jeziora, będąc dorosłą. Iskry z ogniska skrzyły wesoło, płomienie rozjaśniały noc. Na plecach czułam chłodny wiatr, a ogromna przestrzeń, która rozciągała się przede mną, była jak dobra wróżba. Takie właśnie miało być moje dalsze życie, tak chciałam je widzieć: jako niekończące się piękno.
— Niech żyje solenizantka! — wykrzyknął Camillo. Był mężem mojej kuzynki, którą widywałam nie więcej niż dwa razy do roku. Uderzył w struny gitary, a z jego gardła wydobyło się najgorsze wykonanie "Sto lat", jakie słyszały Włochy.
Goście przyłączali się do niego z ochotą. Po chwili czułam na sobie wszystkie spojrzenia, gorące od wina i radosne jak płonący ogień.
— Moja druga córka jest już dorosła! — Zniknęłam w ojcowskich objęciach. — Niech ci się wiedzie, kochanie!
— Nie wychodź za szybko za mąż — dodała babcia. Zajęła miejsce na skraju stołu, gdzie nie docierał dym i raz po raz pokasływała, zastawiając usta w niemal dystyngowany, niemal królewski sposób.
— A rób na co masz ochotę! — Tata miał jednak swoje zdanie. — Teraz masz życie we własnych rękach.
I tak znikałam w kolejnych objęciach, słyszałam kolejne życzenia i zapewnienia o tym, że na pewno urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą. Cóż mogłam robić , jeśli nie przyjmować tych miłych słów? Uległam im. Uwierzyłam, że zaczyna się coś nowego, lepszego.
Kroiłam tort, napełniałam kolejne kieliszki winem. A później tańczyłam. I znów słuchałam kolejnych gratulacji, życzeń i zapewnień, że śliczna ze mnie panienka. Camillo katował w tym czasie kolejną pieśń, a goście podrygiwali, zupełnie jakby ich zahipnotyzował.
Najważniejsza była jednak Victoria. Czułam, że nie spuszcza ze mnie wzroku, że tylko czeka, by ta impreza wreszcie dobiegła końca. Cóż, i ja na to czekałam. A jednocześnie bawiłam się doskonale. Ot, noc pełna paradoksów. Czerń jeziora i złoto ognia. Radość i strach. Chęć wkroczenia w nowe i nadzieja na przeciągnięcie wakacji w nieskończoność.
— Rosa, uśmiechnij się do zdjęcia!
Nawet nie wiedziałam, kto mnie o to prosi. Wyszczerzyłam jednak zęby, oślepił mnie flesz. Czułam, że w moich oczach odbił się czerwony refleks.
Victoria dopiła piwo i mrugnęła w moją stronę.
Bawiłam się do rana, piłam, tańczyłam, śpiewałam. Wtórowałam cykadom, ich smutnej pieśni, która otaczała nas jak kokon.
***
Ojciec wziął mnie na poważną rozmowę. Czułam, że zbiera się do tego od dawna, a lepsza okazja miała nie nadejść. Dom wciąż był pogrążony we śnie. Słyszałam miarowe pochrapywanie babci i strzępki kaca we własnej głowie. Zamiast leżeć w łóżku, siedziałam na tarasie. Czekałam tak, Bóg jeden wie na co.
Mezzogiorno. Południe. Słońce stało nad jeziorem, było naszym jedynym świadkiem. Nie byliśmy jednak parą rewolwerowców, która lada moment odbędzie pojedynek na śmierć i życie. Ojciec był moim najlepszym przyjacielem.
— No co? — zapytał.
— Co "co"?
— Gdzie ten twój chłopiec z kancelarią? — zadrwił.
Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się pod nosem.
— Alessio? Już nawet nie rozmawiamy.
CZYTASZ
Płacz cykad || 18+ || Victoria de Angelis x OC
FanfictionByły pijane winem, latem i miłością. Upijały się własnym szczęściem, radosną iskrą, która rozbłysła między nimi i rozpętała pożar. Zawiera treści dla dorosłych.