Dodatek specjalny

964 53 50
                                    

JK leżał w białej, satynowej pościeli, a wiatr wpadający przez otwarte okno balkonowe chłodził przyjemnie jego ciało. Była północ. Nie potrafił zasnąć, a upały panujące w dzień potęgowały uczucie gorąca w nocy i tym samym bezsenność. Przewrócił się na bok po raz dziesiąty. Jego oczy spoczęły na poduszce obok. Była pusta. Był sam. Od wydarzeń pod Seul Tower minęło trzy miesiące. Czuł się samotny. Pogładził poduszkę dłonią.

— Tęsknię za tobą Tae... — wyszeptał sam do siebie.

Po co się katujesz — zadał sobie pytanie w głowie. — Jest dobrze. Może być lepiej. Tylko lepiej.

Odwrócił się plecami do pustej poduszki i zasnął ciężko i głęboko. Był okropnie zmęczony. W dzień pracował od świtu i skończył o zmierzchu. Nad ranem, gdy niebo szarzało, poczuł, jak materac ugina się w nogach, a potem na sobie jego usta. Ciepłe i zmysłowe. Całowały go najpierw po udzie i pięły się w górę, a opuszki palców wędrowały razem z nimi po jego ciele, wywołując dreszcz podniecenia. Stwardniał w jedną sekundę.

— Tae... — wyszeptał zaspanym głosem. — To naprawdę ty?

— Nie otwieraj oczu — usłyszał jego niski głos.

Zrobił, jak kazał. Bał się, że zniknie. Podświadomie czuł, że to sen. Usta V pocałowały przez materiał jego nabrzmiałą erekcję, a potem skubnęły jej czubek.

— Tae... — jęknął spazmatycznie JK.

— Nie otwieraj oczu — nakazywał V i wciąż piął się ustami w górę, a JK opuszkami palców dotykał jego ramion. — Leż spokojnie. Przyjdę do ciebie.

— Tae... — dyszał JK, czując jego miękkie usta przy pępku.

Piął się nimi co centymetr, całując i skubiąc jego skórę, a czasem przeciągał po niej ciepłym językiem. Dotarł do mostku i pocałował oba jego sutki. Potem powędrował mokrą stróżką po jego szyi, aż wreszcie dotarł do ust. Pocałował je zachłannie, a jego dłoń chwyciła za brzeg bielizny. JK uniósł biodra, żeby mu ułatwić to co chciał zrobić. ten szarpnął i obniżył mu bokserki, a potem objął jego erekcję. Ścisnął mocno, aż JK jęknął spazmatycznie.

— Powiedz, jak bardzo jest ci dobrze — zażądał.

— Bardzo — stęknął JK. — Dojdę w jedną chwilę. Tak dawno tego nie robiłem. 

Zacisnął dłonie na bokach chłopaka, ale on znów zaczął całować jego szyję, wędrując ustami w dół, nie zaprzestając coraz brutalniej masować go ręką.

— Powiedz kiedy? — wyszeptał, uwodzicielskim głosem.

— Dosłownie za sekundę — jęknął JK i poczuł ciepły język chłopaka masujący już jego erekcję.

— Tae! — jęknął jego imię i doszedł mu w ustach.

Chłopak zarechotał jak diabeł. JK dyszał jak po biegu. V wspiął się na niego i pocałował. JK poczuł smak samego siebie wymieszany z czymś słodkim i papierosami. To była zmysłowa mieszanka.

— A teraz śpij — wyszeptał niskim głosem V. — Nie otwieraj oczu. Jestem tu.

Głaskał go jeszcze chwilę po włosach, nim JK zasnął, a potem aż do rana czuł go w ramionach. Jednak gdy otworzył oczy, jego nie było obok. Poduszka była nietknięta, ale w powietrzu wydawało mu się, że unosi się zapach papierosów i czegoś słodkiego. Usiadł na łóżku i przeczesał włosy palcami. Podparł czoło na łokciu, a wzrok utkwił w swojej zdrowej już nodze. Zostały na niej tylko dwa żywo jeszcze czerwone, choć zabliźnione ślady po śrubach, które chirurg wyjął raptem dwa tygodnie temu, a JK lada dzień miał rozpocząć rehabilitację. 

Boże, to mnie kiedyś wykończy — pomyślał o śnie. — Z tęsknoty mam halucynacje — powiedział sam do siebie w myślach i wstał z łóżka. — To się powoli robi niezdrowe.

Jednak natarczywy zapach papierosów i czegoś słodkiego nie chciał ustąpić.

Oszalejesz JK, jak tego nie opanujesz — pomyślał, drapiąc się po głowie i poszedł do kuchni w samej bieliźnie. Po domu potrafił już poruszać się bez kul. Gorzej na zewnątrz.

Włączył ekspres na kawę, a na płycie postawił garnek z wodą na kiełbaski. Wrzucił do niego trzy sztuki i przykrył pokrywką. Sięgnął ręką w drugi koniec blatu i włączył ryż naszykowany wieczorem w maszynie, żeby się uprażył.

Nagle poczuł za sobą czyjąś obecność oraz słodki zapach papierosów. Zanim jednak zdążył się odwrócić ciepłe ramiona, objęły go w pasie, a usta pocałowały w kark.

— Dzień dobry skarbie — usłyszał głos V. — Ja nie jem śniadania? — zapytał kpiąco. — Też zjem trzy kiełbaski.

JK odwrócił się w jego ramionach najszybciej jak potrafił i objął jego policzki dłońmi. Przycisnął usta do jego ust zachłannie.

— Wróciłeś — powiedział, nie przerywając pocałunku i przyciągając go coraz mocniej do siebie. — Kurwa, myślałem, że mi się to wszystko przyśniło.

V zarechotał zmysłowo z zadowolenia, a JK wciąż go całował. Nie mógł uwierzyć, że stoi półnagi tuż przed nim.

— Często miewasz takie sny, gdy mnie nie ma? — dopytywał V, podczas gdy JK nie mógł przestać go całować.

— Co noc. Nie wyjeżdżaj już nigdzie, bo sperma uderzy mi kiedyś do głowy i oszaleję — zaśmiał się w jego usta, cmokając je raz po raz. — Jak było w Nowym Yorku? Opowiadaj.

— Nudno. Męcząco. Mam dosyć — wyrzucał z siebie V pomiędzy pocałunkami. — A miasto, jak miasto. Bez ciebie, to nie to samo. 

W końcu JK objął go i przytulił do siebie mocno.

— Nie wyjeżdżaj nigdy więcej na tak długo — poprosił. — Boże, jak ja tęskniłem.

V wrócił właśnie z sesji zdjęciowej, która trwała trzy tygodnie. Nie mógł złamać kontraktu z Gucci jeszcze przez dwa lata. Poza tym przywykł do modelingu. Studia rozpoczął na Global Cyber University. Babcia była usatysfakcjonowana.

— Mam dla ciebie prezent — powiedział cicho, gdy JK kołysał go w ramionach.

— Ty jesteś moim prezentem. Niczego więcej nie chcę — powiedział stanowczo i pocałował go w czoło.

— A dostanę to śniadanie, czy nie zasłużyłem? — zapytał przekornie V.

— Za to, co wyprawiałeś nad ranem, powinieneś dostać klapsa i może śniadanie — zaśmiał się JK. — Boże, naprawdę myślałem, że już mi odbiło, gdzie się schowałeś, gdy wstałem? Poduszka była nietknięta.

V parsknął śmiechem.

— Nie mogłem spać przez strefę czasową. Paliłem na balkonie. Usiadłem pod ścianą i dlatego mnie nie widziałeś, a poduszka? Nie korzystałem z niej, bo nie chciałeś mnie wypuścić z rąk — odpowiedział z żartem. — To było miłe, takie słodkie, jakbym był twoim misiem.

— Jesteś moim tygryskiem, wiedziałeś? — zakpił JK.

— Tygryskiem? — zakwestionował V i odchylił się do tyłu, żeby spojrzeć mu w oczy.

— Suga cię tak nazwał, gdy się o tobie dowiedział, stwierdziłem, że do ciebie pasuje — kpił dalej JK. — Skończyliście wcześniej? — dopytywał radośnie o sesję.

V miał się zjawić w domu dopiero pojutrze. Mieszkali razem od chwili, gdy JK wyciągnął po niego rękę pod Seul Tower. Postawił twarde warunki, a V się zgodził. Przystał na każdy. Na wspólne mieszkanie, na rzucenie palenia, które było niewypałem, bo JK nie mógł go znieść raptem dobę później i nigdy więcej kłamstw. Płakał całą noc. JK nie umiał go uspokoić.

— Nie. Ja się zerwałem z powodu prezentu. Musiałem go odebrać — odpowiedział rzeczowo.

JK spojrzał na niego uważnie.

— Co to jest? — zapytał z przestrogą. — Mam nadzieję, że nie złoty zegarek albo wino za milion wonów, bo cię z nim pogonię.

JK nie lubił prezentów od V. Były drogie i zazwyczaj wybujałe, od kiedy zaczął zarabiać poważne pieniądze. JK tłumaczył to sobie jego młodym wiekiem. Miał chłopak fantazję, ale to nie znaczyło, że JK był skłonny mu pobłażać.

V uniósł palec i JK zamilkł.

— Przysięgam, że ten będzie ostatni — zapewnił. — Proszę, obiecaj, że go przyjmiesz — błagał.

JK już wiedział, że prezent to coś ponad miarę. V uśmiechnął się przymilnie.

— Poczekaj, przyniosę, dobrze? — zapytał, ale nie czekał na odpowiedź.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni w ledwo trzymających się bioder bokserkach.

— Jesteś chudy jak patyk! Jak nie przytyjesz, to porwie cię wiatr na tym balkonie, gdy palisz!

— Już nie przesadzaj! — zawołał do niego V w odpowiedzi. — Jak dostanę trzy kiełbaski, to na pewno przytyję!

JK odwrócił się w stronę blatu i dorzucił do garnka cztery kiełbaski zamiast trzech. V był naprawdę chudy! Lada moment, a złamie się w pół — złorzeczył w myślach. Słyszał, jak przetrząsa bagaże w pokoju obok sypialni. Chwilę to trwało, nim wrócił, trzymając coś za plecami.

— Obiecaj? — wymuszał. — Obiecaj, że przyjmiesz.

JK westchnął.

— Ok, obiecuję, ale...

Nie zdążył dokończyć, bo V wyciągnął zza pleców czerwony kask na motor. JK zamrugał oczami, oniemiały.

— Z okazji powrotu do zdrowia — powiedział z szerokim uśmiechem V, mając na myśli wyjęcie śrub z nogi. — Żałuję, że nie mogłem z tobą pojechać na zabieg, gdy je wyciągali. 

— Co to jest? — zapytał JK, patrząc na kask, jak na zjawisko.

— Kask.

— Widzę, ale ja nie mam motoru — zakwestionował i szybko spojrzał na V, szeroko otwartymi oczami. 

Ten uśmiechnął się kącikiem ust i uniósł jedną brew z przekorą.

— Nie byłbym tego taki pewien.

***********************************************************************************************

MUSIAŁAM TO ZROBIĆ! xD

Głowę by mi urwali :D Dedykuję ten rozdział wszystkim komentującym ;) 

No to usiadłam dziś wieczorem i napisałam... mam nadzieję, że tym razem wszyscy są usatysfakcjonowani ;) Literówki poprawie jutro :*

Dobrej nocy :)

Sev.

Sev

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
DREAM PHOTOSHOOT || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz