Rozdział 7: Obserwator

43 1 80
                                    


Ilość pozytywnych opinii dotyczących zorganizowanego przez nasz Instytut wernisażu twórczości Fridy Kahlo z zeszłego tygodnia przytłoczyła mnie do tego stopnia, że od kilku minut siedziałam na łóżku z laptopem na kolanach, niezdolna odpisać Katherine na żadne maile w związku z nadchodzącymi wydarzeniami. Uśmiech dosłownie nie chciał zejść mi z twarzy. W dodatku w ciągu kilku ostatnich dni, jedyne co potrafiłam to podróżować myślami od Redford po Greektown i z powrotem. Od czasu jak poznałam Nicholasa i zyskałam mam nadzieję, że przyjaciela, odżyłam. Strata ukochanego już nie bolała tak bardzo, a życie przestało wydawać się czarnobiałym filmem.

Sięgnęłam po kubek z wodą i zerknęłam jeszcze raz na ostatnie maile od przełożonej. Z tego co zdążyłam przeczytać, dwa tygodnie temu Graham Beal w porozumieniu z zarządem Instytutu podpisał umowę o współpracę z Uniwersytetem Wayne State dla studentów z wydziału sztuki. Jeśli dobrze zrozumiałam, ta współpraca polegać będzie na zajęciach prowadzonych przez artystów, nad którymi Instytut sprawuje pieczę.

Uśmiechnęłam się czytając, że prowadzeniem pierwszych zajęć zajmie się Francesco. To będzie dla niego doskonała okazja, aby pochwalić się swoimi umiejętnościami przed ludźmi, którzy mogą odnaleźć w nim swoją inspirację. Jako młody malarz z pewnością cieszy się wizją współpracy z ludźmi w swoim wieku, o podobnym doświadczeniu.

W przeciągu kolejnych dwóch dni będę musiała przygotować jedną ze świeżo odremontowanych sali. Zanotowałam w myślach, aby skontaktować się jutro z rana z Francesco i przedyskutować jego plan na nadchodzące warsztaty.

W momencie gdy odłożyłam na stolik obok łóżka pusty już kubek, w całym apartamencie zgasło światło. Poczułam się przytłoczona ciemnością i głuchą ciszą, której nie zakłócał nawet dźwięk chodzącej lodówki. Przerwa z dostawą prądu. Chwyciłam za telefon i odłożywszy laptopa ostrożnie na łóżko, podeszłam do okna, oświetlając sobie drogę. Za oknem panowała ciemność jeszcze głębsza niż w pokoju, nawet księżyc i gwiazdy zdecydowały się dzisiaj nie pokazywać, sprawiając, że poczułam się odrobinę przygnębiona.

Wnet za drzwiami na korytarz rozległ się jakiś hałas. Zmarszczyłam brwi i chwyciłam mocniej telefon, nasłuchując co się dzieje. Hałas powtórzył się kilka sekund później, a mnie natychmiast oblał zimny pot. Ten dźwięk przypominał powolne drapanie o drewniane skrzydło i z chwili na chwilę przybierało na tempie i sile. Zupełnie jakby ktoś lub coś z każdą sekundą dawał upust zniecierpliwieniu i towarzyszącej mu irytacji.

Nagle klamka od drzwi została gwałtownie pociągnięta, a hałas się wzmógł. Upadłam na kolana i rzuciłam się za materac łóżka, zbyt przerażona aby zawołać o pomoc. W tej jednej chwili dziękowałam sobie w myślach, że zaraz po powrocie z przyzwyczajenia zamykałam drzwi na klucz. Roztrzęsiona zaczęłam odmawiać nieskładny pacierz, nie będąc w stanie pozbierać myśli. Zasłoniłam uszy i zaczęłam niekontrolowanie kołysać się w przód i w tył, prosząc Boga, aby ten hałas ustał.

Po pokoju rozniósł się dźwięk dzwoniącego telefonu i szarpanie klamki ustało. Rzuciłam się na telefon widząc kto dzwoni i bez zwłoki przesunęłam palcem po ekranie.

- U ciebie też nie ma prądu? Nie mogę uwierzyć, że wyłączyli prąd w momencie jak Jackson w końcu przejął piłkę – Nicholas prychnął, a ja wzięłam drżący oddech zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.

- Ktoś próbuje się do mnie włamać – wyszeptałam i obejrzałam się na drzwi, jakby licząc, że uda mi się przez nie wyjrzeć i dostrzec czy intruz nadal tam był.

- Nie ruszaj się, zaraz będę – powiedział tylko i rozłączył się.

Siedziałam nieruchomo i nasłuchiwałam, czekając na Cadogana. Dosłownie kilka sekund po tym jak się rozłączył na korytarzu rozległ się dźwięk trzaśnięcia drzwiami, a chwilę później usłyszałam jego głęboki głos.

Écorché: The Chosen OneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz