Rozdział 2: Zjawy przeszłości i solone orzeszki

106 9 26
                                    

Kolejny dzień zaczął się bezlitośnie. Nie obudził mnie alarm w telefonie, a Scotta nie było obok, żeby zrobić mi śniadanie i ewentualnie wywlec mnie siłą z łóżka. Zdążyłam porozrzucać elementy swojej garderoby po hotelowym pokoju, tylko po to aby odkryć, że moje ulubione czarne czółenka najprawdopodobniej zostały w mieszkaniu w centrum. W skrócie byłam głodna, a beżowe botki niespecjalnie pasowały do mojej czarnej torebki Valentino.

Wybiegłam z Downtown Hotel równo o godzinie dziewiątej trzydzieści cztery, niemal trzy razy wywracając się o własne nogi i wpadając przy wyjściu na jakiegoś starszego mężczyznę, który mruczał coś pod nosem o nieodpowiedzialnej młodzieży.

Nie widząc na parkingu żadnej taksówki, przeklęłam się w myślach za swoją dezorganizację. Przez ponad dwa lata Scott próbował przyzwyczaić mnie do wczesnego wstawania, ale ja zwyczajnie zbyt ceniłam sobie długie poranki. Teraz widocznie spłacam dług za swoje lenistwo. Nawet jeżeli udałoby mi się teraz złapać jakąś taksówkę, prawdopodobieństwo, że dojechałabym do Instytutu na czas wynosiło jakieś jeden do niemożliwe. Znając moje szczęście i tak po drodze złapałabym gumę w samochodzie albo utknęła w korku. Marna prognoza.

W oczy rzucił mi się lekko podniszczony przystanek autobusowy, którego wczoraj nie zauważyłam w tych ciemnościach. Biegiem ruszyłam w jego stronę, czując wzbierającą się we mnie nadzieję. Może ten dzień wcale nie będzie taki okropny. Dostanę się do pracy na czas, a przed powrotem do domu zrobię drobne zakupy, żeby uzupełnić brakujące kosmetyki i od czasu do czasu być w stanie napełnić żołądek.

- Kurwa.

Rozkład jazdy autobusów wyglądał jakby miał ze dwieście lat, a może nawet i więcej. Według tej prehistorycznej rozpiski autobus uciekł mi cztery minuty temu, a następny jedzie w stronę miasta dopiero za kolejne dwie godziny. Delikatnie mówiąc jestem w ciemnej dupie.

- Wszystko w porządku?

Podskoczyłam w miejscu i niemal krzyknęłam przestraszona. Przy krawężniku obok przystanku zatrzymał się matowy, czarny Range Rover. Nigdy nie byłam wielką fanką samochodów, ale akurat ten model SUV'a wywarł na mnie spore wrażenie. Niemal tak duże wrażenie, jak kierowca pojazdu patrzący na mnie przez uchylone okno. Miał na nosie czarne okulary z przyciemnianym szkłem, ale i tak od razu poznałam w nich pana Cadogana. Siedział tam w czarnym golfie i burzy ciemnych włosów, które skręcały się lekko na końcach. Wyglądał nie gorzej niż wczorajszej nocy, co powinno mnie w pewnym stopniu zaskoczyć, bo ostatnio zaprezentował się będąc przemoczonym do cna.

Zgarbiłam się niezręcznie, zdając sobie sprawę, że stoję tak na tym przystanku i bezczelnie wgapiam się to w niego, a to w jego samochód.

- Jestem już spóźniona do pracy, a kilka minut temu uciekł mi autobus do miasta – odpowiedziałam w końcu na jego pytanie i uciekłam na bok wzrokiem, nie będąc w stanie utrzymać jego spojrzenia. Najzabawniejszy był fakt, że na nosie miał wciąż założone te głupie okulary, więc nie widziałam nawet co się za nimi kryje. Jednak wspomnienie wyrazu jego oczu opuściło mnie wczoraj dopiero w chwili gdy usnęłam, ustępując miejsca obrazom zdrady, które prześladowały mnie nawet za dnia. Tak więc ewokacja siły z jaką wtedy na mnie patrzył w hotelowym lobby podpowiadała mi, że teraz robił dokładnie to samo.

- Jeśli to jakoś panią uratuje, mogę podrzucić panią do centrum albo wysadzić gdzieś po drodze – zaproponował, a ja miałam ochotę pisnąć z radości. Całkiem możliwe, że to zrobiłam, bo mężczyzna uniósł wysoko brwi, ale nie odezwał się ani słowem. Wskazał tylko ruchem głowy siedzenie pasażera i zasunął okno.

W jednej chwili odnalazłam w sobie pokłady energii, o które nigdy bym się nie podejrzewała. Nabrałam szczerej ochoty, żeby zacząć nowe życie i ruszyć przed siebie. Zacznę od nastawiania większej ilości budzików, aby więcej nie dopuścić do takiej sytuacji jak teraz. Chociaż przyznać muszę, że pan Cadogan spadł mi jak anioł w czarnym Range Roverze i jeśli w przyszłości wpadłabym w podobne tarapaty (do czego rzecz jasna nie mam zamiaru doprowadzić nigdy więcej!), byłoby mi szalenie miło, gdyby to on jeszcze raz uratował mnie z opresji.

Écorché: The Chosen OneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz