Rozdział 3: Teatr Redford

75 5 33
                                    


Minęło kilka dni od wydarzenia, które obróciło mój świat do góry nogami i muszę przyznać, że jak na razie układało mi się całkiem nieźle. Poświęcałam się pracy, wyciskając z siebie dwa razy więcej niż zazwyczaj, co zresztą nie uszło uwadze Katherine. Zabierałam pracę do hotelu i tam spędzałam długie godziny nad nowymi projektami i dokumentami dotyczącymi nadchodzącego wernisażu. Wydarzenie zbliżało się wielkimi krokami i wiedziałam, że czeka mnie mała wycieczka do Midtown. Nie uśmiechało mi się to, choćby ze względu na fakt, że będę musiała się skontaktować ze Scottem, aby jakoś dostać się do wnętrza jego mieszkania.

Naprawdę bardzo mi schlebia zaufanie jakim obdarzyła mnie pani Beal. Powierzyła mi organizację całego wydarzenia, a sama odsunęła się w cień. Mimo to jestem pewna, że obserwowała każdy mój ruch i notowała oczywiste potknięcia. Czasami wyobrażałam sobie jak przychodzi do swojego męża do gabinetu i rozwija listę moich wad i zalet, aby następnie usiąść przy okrągłym stole i zagrać w kości, mając za stawkę moją przyszłość w Instytucie.

Od mojego ostatniego spotkania z Nicholasem minęło pięć dni i od tego czasu nie minęłam się z nim nawet w hotelowym lobby. I chociaż nie chciałam się przyznać przed samą sobą, bardzo często wracałam myślami do piątkowego wieczoru. Połączenie piwa i bagietek czosnkowych było kombinacją, do której zdążyłam już wrócić dwa razy od momentu naszego posiedzenia.

Nicholas okazał się prawdziwym gentlemanem, wysłuchał wszystkiego co miałam do powiedzenia i choćby słowem nie pisnął o bałaganie jaki u mnie zastał. Chociaż tak naprawdę nic o nim nie wiedziałam, czułam, że w końcu poznałam kogoś komu mogę zaufać. Nawet jeśli było to tylko jednorazowe. Uczucie ulgi po tym jak się przed nim otworzyłam towarzyszyło mi do teraz i jakoś nie mogłam wyrzucić z głowy myśli, że to wszystko dzięki niemu. Wiedziałam, że muszę mu szczerze podziękować za to co wtedy dla mnie zrobił, ale jakoś nic nie wydawało się dostatecznie dobre. Zdecydowanie nie chciałam szykować wielkich gestów, bo po pierwsze to nie w moi stylu; a po drugie nie chciałam aby pomyślał, że jestem jakąś wariatką albo co gorsza: że coś do niego poczułam.

Dlatego na chwilę obecną najodpowiedniejsze wydawało się kupienie zgrzewki budweisera, z którego go opiłam tamtego wieczoru u mnie. Symboliczny gest, w sam raz dla faceta jakim jest Cadogan. Zanotowałam, aby jutro po pracy wstąpić do jakiegoś marketu.

Za dwa dni odbędzie się wernisaż nad którym tak dużo pracowałam. Oznacza to, że będę musiała się jutro skontaktować ze Scottem i odebrać resztę swoich rzeczy. Świetnie.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu praca po godzinach nie przynosiła mi żadnego ukojenia, dlatego też zamknęłam laptopa i rozpuściłam włosy, automatycznie czując ulgę. Siedziałam tak chwilę i patrzyłam w jakiś martwy punkt za oknem. Chciałabym powiedzieć, że był to moment medytacji i głębokich przemyśleń, ale prawda jest taka, że nie byłam nawet w stanie skupić się na czymkolwiek. Potrzebowałam odmóżdżenia, czegoś co pobudziłoby moje szare komórki do procesów myślowych. Kiedy tak szukałam rozwiązania rozglądając się po pokoju, rzucił mi się w oczy niewielki, czarny telewizor, ustawiony na równie niewielkiej etażerce między szafą a przejściem do łazienki.

Wstawiłam wodę na herbatę, w międzyczasie włączając urządzenie, żeby słuchać wiadomości lecących w tle. Przez myśli przemknął mi niewyraźny obraz Scotta, siedzącego przy blacie w kuchni w Midtown. Za każdym razem włączał telewizor albo radio przy wypełnianiu raportu i przez to robił dziesiątki błędów. Wiele razy powtarzałam mu, że sam sobie robi krzywdę, ale nigdy nie słuchał. Twierdził, że w ten sposób testuje swoją wytrzymałość - cokolwiek to znaczyło. Ciekawa jestem czy dalej to robił.

Écorché: The Chosen OneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz