Rozdział 4: Miłosny czworokąt

107 5 121
                                    


Wysiadłam z taksówki pod gmachem teatru Redford i poczułam przyjemne zaskoczenie, bo budynek wyglądał dużo lepiej niż na zdjęciach w sieci. Dwóch młodych chłopaków właśnie skończyło zamieszczać informację dotyczącą naszej wystawy na tablicy nad wejściem, co oznaczało, że Katherine nie próżnowała od rana rozstawiając ludzi po kątach. Miałam tylko nadzieję, że nie przyjechałam za późno.

Poprawiłam torebkę i ostrożnie, tak aby nie wylać kawy z kubków, które dzierżyłam w obu rękach, popchnęłam biodrem masywne drzwi do środka. Zanotowałam w myślach, aby w trakcie wernisażu pozostawić je otwarte na oścież dla gości. Na korytarzu był jeden wielki chaos. Grupa mężczyzn rozstawiała właśnie sztalugi przed jednym z wejść do sali kinowej, dwie kobiety zajmowały się przestrzenią barową po mojej lewej, a pani Beal stała razem z Albertem i kobietą, której nie znałam niedaleko schodów prowadzących na górną widownię. W tym momencie wszystko stało się dla mnie dużo bardziej rzeczywiste. To naprawdę się działo. Już za kilka godzin ten korytarz jak i salę wypełnią kobiety i mężczyźni, dla których sztuka, a być może sama Frida Kahlo była mechanizmem napędzającym ich codzienność.

W momencie, kiedy podeszłam do Katherine, jej wzrok padł na mnie, a raczej na jeszcze parujące kubki z gorącą kawą. Zdałam sobie natychmiast sprawę, że jest nas czwórka, a kawy są tylko dwie.

- Przepraszam, nie wiedziałam ile będzie osób. Jeśli chcecie, zaraz skoczę dla was po kawę.

Kobieta, której imienia nie znałam uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i pokręciła głową, uspokajając mnie.

- Nie trzeba, naprawdę. Złapaliśmy kawę z Albertem w drodze tutaj, a reszta pracowników ma przerwę na śniadanie za piętnaście minut – wyjaśniła, prawie oślepiając mnie tym śnieżnobiałym uśmiechem. Miała długie blond włosy, sięgające jej prawie do pasa, a ubrana była w szarą garsonkę, subtelnie podkreślającą jej kobiece kształty. Czułam się przy niej onieśmielona. Trochę, jakbym cofnęła się do szkoły średniej i znowu grała brzydkie kaczątko w prywatnym przedstawieniu szkolnej piękności, jaką była Candace Parker.

- Blake, chciałabym ci przedstawić osobę, która odpowiada za organizację dzisiejszego wydarzenia. Rosaline spędziła wiele godzin na planowaniu tego na co teraz patrzymy i powiedzieć, że Instytut jest dumny mogąc nazwać ją naszą stażystką to za mało – Katherine objęła mnie ramieniem i uściskała przyjaźnie, dodając mi tym gestem odrobinę otuchy.

Jasnowłosa wyciągnęła zadbaną dłoń w moją stronę, nadal się uśmiechając. Zastanawiałam się, czy nie bolała jej od tego szczęka.

- Blake Thompson, miło cię poznać.

Nie wiedzieć czemu, poza onieśmieleniem poczułam coś jeszcze. Było to uczucie wyjątkowo ciężkie do zidentyfikowania, ale mimo to wiedziałam, że nie zwiastuje nic dobrego. Czułam niepokój.

- Blake jest córką właściciela teatru Redford, pana Kenta Thompsona, który z powodu choroby nie mógł się dzisiaj zjawić. Zważywszy na to, że Blake jest prawą ręką Kenta, jego nieobecność nie powinna być większym problemem.

Nie wątpiłam w jej żadne słowo. Panna Thompson wydawała się być kobietą słowną i obowiązkową, dla której praca stoi bardzo wysoko w hierarchii wartości. Fakt, że pojawiła się dzisiaj w Redford w zastępstwie za swojego ojca, najpewniej świadczył o tym, że równie mocno zależy jej na wykazaniu się przed swoim przełożonym. Więc chociaż coś w sercu podpowiadało mi, aby na nią uważać, postanowiłam zaufać jej dziś wieczorem i połączyć siły.

Écorché: The Chosen OneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz