I. Piekielny początek

105 8 6
                                    

Cześć! Nazywam się Nathaniel Clarke. Zanim przejdziemy do sedna opowieści, chciałbym wam przybliżyć moje życie przed pojawieniem się...tej cudownej, czarującej osoby.

Przyszedłem na świat 14 lipca w 2006 roku. Moje życie w tedy było idealne. Byłem największym cudem, a każdy kto na mnie spojrzał uśmiechał się od ucha do ucha.
Wiem, że jestem czarujący, ale że aż tak?
W darze od matki otrzymałem brązowe włosy, od ojca zielone oczy, a sam stworzyłem swoją historię.
Nigdy nie stanęło na tym czy jestem podobny do mamy czy taty. Zawsze byłem tym po środku. Tak mi się wydaje. Ale jedna rzecz przykuwała szczególną uwagę. Uśmiech. Zawsze gdy widniał na mojej twarzy słyszałem „czysta mamusia". I nie mogę się z tym nie zgodzić. Miała czarujący uśmiech. Cieszę się, że go po niej odziedziczyłem.

Mieszkaliśmy w ogromnej posiadłości państwa Millerów.
Pani Miller (Przemiła staruszka z którą przyjaźniła się moja mama.) nie posiadała potomstwa. Jednak bardzo chciała je mieć. Pamiętam jak przychodziła do nas i opiekowała się mną, lub pomagała moim rodzicom. Traktowała nas jak swoich. Toteż nam przypisała swój dom.
Dużo osób po niedokładnym rozejrzeniu się i zbadaniu mieszkania stwierdziłoby, że jest ono mroczne i przygnębiające. Ja jednak uważam, że było one wygodne. Aksamitne dywany na schodach, ciągnące się przez korytarze. Przemyślane i dopracowane obrazy widniejące na ścianach. Wszystko wyglądało niczym królewski zamek z bajki. Brakowało tylko skrzyni skarbów z perłami i diamentami. Chociaż kto wie co ten dom skrywał.
Najbardziej w tym wszystkim lubiłem salon i kominek na jego środku. Zawsze siadaliśmy tam z rodzicami i spędzaliśmy przemiło czas...
Jednak wszystko co dobre, wyjątkowo szybko się kończy.

Ja podrosłem, a moje życie zamieniło się w piekło. Rodzice uważali mnie za dojrzałego z czego na początku byłem zadowolony. Jednak z czasem zaczęło mnie to gnębić. Nie poświęcali mi uwagi, zajmowali się tylko pracą. Zawsze miałem wrażenie, że im się znudziłem.
Gdy zbliżały się moje 6 urodziny na świat przyszła Blanca...moja młodsza siostra. Czysty tatuś. Od tamtej pory rodzice zajmowali się nią, a gdy ja coś chciałem, obrywało mi się. Zyskałem przydomek "Problem". Jak ja jej cholernie nienawidziłem. Ale to nie usprawiedliwia tego co zrobiłem...

Pewnej nocy gdy Blanca przechodziła ząbkowanie, rodzice chodzili nad nią zmęczeni. Ja - przez jej płacz - nie mogłem zasnąć. Wstałem z łóżka i poszedłem do kuchni, gdzie siedział mój wróg z dziecięcych lat - ojciec. Nie pamiętam szczegółów rozmowy, ale wiem, że była jedną z tych nieprzyjemnych. W pewnym momencie podszedł do mnie i złapał za górną część piżamy przysuwając do siebie. Ze stresu nie byłem w stanie nic z siebie wydusić. Ojciec potrząsał mną krzycząc i karcąc za to wszystko co mówię, robię i za rzeczy które powinienem, a których nie wykonuję. W pewnym momencie chwycił za nóż i przystawił mi go do twarzy, po czym wysyczał.

- Twoje zachowanie jest karygodne, więc zasłużyłeś sobie. - przejechał nożem przez całą szerokość mojej twarzy na wysokości ust, tworząc głęboką ranę i wieczny uśmiech...

Pchnął mnie na ścianę i wyszedł z pomieszczenia. Przyłożyłem ręce do swojej twarzy i wytarłem ją, następnie popatrzyłem na moje dłonie i ujrzałem krew. Wściekły na ojca i matkę chwyciłem za zapalniczkę - palili nałogowo, więc te, nieważne czy było małe dziecko czy nie, leżały w całym domu w różnych miejscach. Złapałem obrus i ściągając go, zsunęła się też jakaś metalowa misa. Poszedłem do przedpokoju, który był obłożony drewnem. Pstryknąłem zapalniczkę, a z niej wydostał się ogień. Zbliżyłem obrus do niej. Natychmiastowo zajął się ogniem, a ja rzuciłem go w kąt. Podpaliłem też kurtki i szaliki, które paliły się nieco wolniej. Wybiegłem z domu zamykając go od zewnątrz. Odsunąłem się, a dom stopniowo się palił. Widziałem, jak w pokojach zajęły się firany...fotele...komody...a w jednym oknie na piętrze ujrzałem moją matkę z siostrą. Mama patrzyła na mnie krzycząc. Nie ochrzaniała mnie, ale błagała o pomoc. Po pewnym czasie osunęła się po oknie... To był ostatni raz kiedy ją widziałem.
Płakałem jeszcze bardziej, ale gdzieś w głębi czułem satysfakcję. Wybiegłem na ulicę i odwróciłem się w stronę domu. Przestałem wyć. Ogień...był piękny...wielki...kolorowy...gorący... Usiadłem na chodniku i uspokoiłem się. Przyjechała straż pożarna - prawdopodobnie wezwana przez sąsiadów. Po ugaszeniu przyszła pora na oględziny. Wtedy znaleźli moich rodziców i stwierdzili zgon na miejscu - pomoc lekarzy była absolutnie zbędna, z resztą kogo interesuje jakaś trójka ludzi. Może się wam wydawać, że służby chcą zadbać o bezpieczeństwo mieszkańców. Bzdura - chcą tylko odbębnić robotę, by dostać zasłużone przynależności.

Thank you for the happiest year of my lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz