Dziesięć

89 6 0
                                    

Dzień 1203.; godzina 5.

Hermiona siada obok Malfoya, ale on nawet nie drgnie. Dziewczyna poprawia się na niewygodnej drewnianej podłodze, ocierając o niego ramieniem. Malfoy wpatruje się w najniższy stopień schodów prowadzących na werandę lub w plamę błota, ale prawdopodobnie nie dostrzega żadnej z tych rzeczy. Minęły długie minuty albo nawet godziny, zanim Hermiona usłyszała obok siebie szelest jego ubrań ocierających o stopień schodów, kiedy obrócił się do niej i ich spojrzenia się spotkały.

Policzki Malfoya są równie zimne jak jej dłonie, kiedy Hermiona ujmuje w nie jego twarz i całuje w spierzchnięte usta. Czuje na skórze ciepły powiew jego oddechu, ale Malfoy nie oddaje pocałunku. Hermiona odsuwa się nieznacznie i patrzy mu w oczy, które kolorem przypominają zachmurzone niebo za nim. Na jego policzkach dostrzega ślady czerwieni, ślady ciepła.

— Wszystkie... — zaczyna chłopak, ale Hermiona nie uważa, żeby był to dobry moment na życzenia urodzinowe.

— Spisałeś się najlepiej, jak mogłeś.

Nie jest to właściwa rzecz do powiedzenia, ale nawet gdyby Hermiona miała szansę się z niej wycofać, nie zrobiłaby tego. Malfoy odsuwa się od niej i wstaje. Hermiona spuszcza wzrok i śledzi jego buty, które znikają z pola widzenia i dopiero później wstaje z zamiarem zmierzenia się z nim twarzą w twarz.

— Draco, jesteś cholernie dobrym strategiem. Nie mogłeś nic zrobić!

Chłopak obraca się gwałtownie, a wraz z nim falują jego włosy. Wiatr drażni ich zmarznięte twarze.

— Mogłem zrobić wszystko! Bo to ja nie byłem wystarczająco dobry. Ja zawiodłem. To ja spieprzyłem sprawę. I nie muszę słuchać, że wszystko będzie w porządku. Powiedz to rodzinie Smittsa, albo Cho leżącej w szpitalu bez pieprzonych palców u rąk!

— Ale to nie była twoja wina. Nie mogłeś przewidzieć, co się stanie. Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy na daną chwilę. Miałeś za mało informacji. Sytuacja była bardzo poważna, a ty i tak zdołałeś wydostać czworo z was w całości. Gdyby nie ty, wszyscy bylibyście w drodze na cmentarz! Nikt cię nie obwinia. Nie obwiniaj sam siebie.

Malfoy patrzy na Hermionę i kręci głową. Nie odrywając od niej wzroku, znowu potrząsa głową, po czym odwraca się i znika w domu. Nim Hermiona zdąży postawić dwa kroki, słyszy dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i uzmysławia sobie, że dzisiaj na pewno do niego nie dotrze.

Dzień 1204.; godzina 10.

Po południu Hermiona przygotowała mu śniadanie, kiedy w końcu Malfoy wyszedł z sypialni, w której zaszył się poprzedniej nocy. Prawdopodobnie zapach zachęcił go do zejścia do kuchni, zamiast udania się ponownie do swojego pokoju po wizycie w toalecie. Po prawdzie, nie był on typem osoby, która chowałaby się z jakiegokolwiek powodu.

— Mamy jedynie jajka — wzrusza ramionami Hermiona, a Malfoy duma przez chwilę nad patelnią z jajecznicą.

Wbrew przypuszczeniom Hermiony, że chłopak wyjdzie z kuchni, on zajmuje miejsce naprzeciwko niej i je w ciszy, której żadne z nich nie przerywa.

Poźniej, długo po tym jak wyszedł, a ona umyła naczynia Hermiona ponownie dołącza do niego na werandzie, podczas gdy on wpatruje się w las. Malfoy mówi o zmianie i kontroli nad własnym życiem i o tym, jak nie radzi sobie z żadną z tych rzeczy. Zawsze wydawało mu się, że innym szło to jak po maśle, płynnie i gładko, a on zawsze w jakimś momencie porzucał wysiłki. Hermiona słucha go i przez długi czas nic nie mówi.

— To jak z roślinami. Rośliny potrzebują światła, żeby mogły rosnąć. A ja obracam się i wiję, a wciąż nie mogę go znaleźć. Nie mam niczego, na co warto czekać. Przetrwam wojnę... i gdzie będę później?

The Fallout [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz