– Ona jest jak słońce. Świeci cały dzień, a potem, w nocy, po prostu... znika – zaśpiewał Gilbert, przygrywając sobie melodię na gitarze.– Zawsze mnie widzisz? – zapytała Ania, podczas gdy przesunęła krzesło, aby usiąść obok chłopaka.
– Tak – odpowiedział.
Mogła zauważyć, że coś jest nie tak, że coś go niepokoi.
Ale nic nie powiedziała. Nie w tej chwili. Pewnie, po prostu miał zły dzień.
Ale nie miał. Przeszkadzało mu to, że Phineas'owi spodobała się rudowłosa. Był palantem, a nikt tego nie widział, bo wszyscy byli zafascynowani jego urodą.
Czy z nim jest tak samo? Czy ma przyjaciół tylko dlatego, że jest atrakcyjny?
Czy mógłby być palantem, a ludzie nadal by go lubili?
Chyba tak.
Billy Andrews przecież takie jest.
Gilbert mógłby być totalnym dupkiem i nikt by się tym nie przejął.
No, nikt poza pewną rudowłosą. Ania nigdy więcej by się do niego nie odezwała. On nie dba o inne dziewczyny. Zależy mu tylko na tej jednej.
Ona jest taka niesamowita. Nie obchodzi ją, co myślą inni ludzie. Jeśli robi coś, co lubi, robi to dalej, nawet jeśli inni ją przez to oceniają.
– Gil, co się stało? – zapytała go dziewczyna.
Gilbert lekko się roześmiał, gdy tak go nazwała. Nie, żeby mu to przeszkadzało. Podobało mu się to.
– Wszystko w porządku, marchewko – odpowiedział, doprowadzając Anie do szału. Nigdy nie lubiła być nazywana marchewką, a już zwłaszcza przez niego.
– Nie nazywaj mnie marchewką! – powiedziała, co sprawiło, że wyższy chłopak zaśmiał się z niej.
– Znowu uderzysz mnie tabliczką? – zapytał, wciąż się śmiejąc, a przy okazji sprawiając, że dziewczyna się zarumieniła.
– Jak to możliwe, że się za to nie gniewasz? – zapytała.
Zawsze chciała go o to zapytać. Dlaczego, tamtego pamiętnego dnia, wziął winę za nią, na samego siebie.
– Bo to była moja wina – odparł Gilbert, a Ania uniosła brew ze zdziwienia.
– Nie, to nie była twoja wina. To ja cię uderzyłam – wyjaśniła Ania.
– Możemy chociaż raz się nie kłócić? – zapytał Blythe.
Ania przewróciła oczami, przez co on znowu się zaśmiał.
– Gilbert, jesteś irytujący, wiesz o tym? — powiedziała, na co chłopak tylko kiwnął głową, sprawiając, że Ania znowu wybuchnęła śmiechem.
Gilbert poćwiczył trochę śpiewanie, ale nie mógł tak naprawdę na tym skupić. Jego wzrok skupił się głownie na jej ognistoczerwonych włosach i błękitnych oczach.
Była taka ładna. Gilbert nie mógł pojąć tego, dlaczego Ania nie lubiła samej siebie.
Jej piegi, rozsypane na całej twarzy, niczym konstelacja gwiazd.
Jej niebieskie oczy.
Jej bujne, długie, ogniste włosy.
Jej perlisty uśmiech.
Wszystko w niej było takie piękne. A najpiękniejszą rzeczą była jej osobowość.
To jak widzi dobro w każdym. To jak chcę każdemu pomóc.
CZYTASZ
𝐋𝐎𝐒𝐓 | 𝐒𝐇𝐈𝐑𝐁𝐄𝐑𝐓
Fanfiction• opowiadanie, w którym dusze są tak daleko od siebie. czują się tak, jakby przeznaczenie szło naprzeciw im samym" [SHIRBERT, ANNE WITH AN E]