I.7.

667 84 24
                                    

7. Nazajutrz.

Zosia obudziła się rano z koszmarnym kacem nie w swoim pokoju hotelowym. W obcym łóżku. Najgorsze było to, że naprawdę niewiele pamiętała z poprzedniego wieczoru. Jakby film jej się urwał tuż po tym, jak Piasecki odprowadził ją do stolika po ich tańcu. – A może on wcale mnie nie odprowadził do stolika? – pomyślała. – Może dolał mi jeszcze szampana? – Niczego nie była już pewna. Najgorsze było to, że nie wiedziała W CZYIM pokoju się znajdowała.

Rozejrzała się po pokoju, ale nic nie wskazywało na jego właściciela. Nikogo poza nią tam nie było. – I było mieszać alkohole, ty głupia? – Z konsternacją stwierdziła, że pod kołdrą była zupełnie naga. Zwiększona wilgotność i tkliwość między nogami wskazywała na to, że prawdopodobnie odbyła stosunek z mężczyzną. – Ja pierdolę! Z kim wylądowałam w łóżku po pijaku? Błagam, błagam, żeby to nie był mój szef!

Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu swoich ubrań i w końcu dojrzała sukienkę, w której poprzedniego dnia była na kolacji, a także buty i torebkę. Zarzuciła je na siebie niedbale i nie szukając nawet bielizny, której nie było w zasięgu wzroku, wybiegła z tego pokoju, nie oglądając się za siebie. W panice próbowała sobie przypomnieć numer swojego pokoju, ale zrozumiała, że znajdzie go na kluczu, który miała w torebce.

Wpadła do swojego pokoju, zrzuciła z siebie sukienkę i wbiegła pod prysznic, próbując zmyć z siebie wszystkie pozostałości po wczorajszym wieczorze. Zwłaszcza te, których nie pamiętała. Szorowała się aż skóra zrobiła się czerwona. Dopiero wtedy się opamiętała. – Co ja robię? Przecież woda i mydło nie zmywają poczucia winy...

Zosia wyszła w końcu z łazienki i ubrała się normalnie, jak do pracy. Miała dość sukienek i butów na obcasie, więc założyła niebieską garsonkę, białą bluzkę i balerinki. Włosy zostawiła rozpuszczone, żeby nic nie przypominało jej o wczorajszym wieczorze. – Lepiej, żeby tamtej Zosi nigdy nie było – pomyślała z nadzieją. Wiedziała jednak, że nadzieja w tej sytuacji nie wystarczy. Trzeba było raczej stawić czoła rzeczywistości. A ona wyglądała tak, że... – Wiola, ratuj, tylko ty możesz mi wyjaśnić, co się stało.

– Ktoś cię zgwałcił Zośka! – usłyszała w telefonie głos przyjaciółki, Wiolety, której streściła cały poprzedni wieczór, nie pomijając żadnych szczegółów, które pamiętała.

– Jak to?

– Normalnie! Jakiś drań wykorzystał, że byłaś pijana i albo cię czymś naćpał, albo dopoił na tyle, żebyś nie kontaktowała! To jest definicja gwałtu.

– Ale mnie nic nie boli.

– Bo pewnie ci się podobał i na poziomie fizycznym miałaś ochotę na seks z nim. To nie zmienia faktu, że byłaś nieprzytomna, więc nie miał prawa tego robić!

– Wiolu, co ja mogę zrobić, skoro nie pamiętam niczego od pewnego momentu?

– Możesz iść na policję.

– Wzięłam prysznic.

– I tak możesz iść, tylko bez tego dowodu będzie trudniej. Ale może ktoś widział, kto cię wyprowadził z kolacji albo zabrał do swojego pokoju?

– Wiolu, tam wszyscy byli pijani. Ale masz rację, zapytać można. Na pewno nie pójdę z tym na policję. Zrobię z siebie pośmiewisko – zaprotestowała Zosia.

– Zrobisz jak chcesz, Zocha. Moje zdanie znasz. Ten drań zasługuje na karę.

– A ja nie?

– Ty też. Ale już częściowo ją odbyłaś. Powiedz mi, że bierzesz pigułki...

NARZECZONY Z MIASTAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz