II.6.

672 82 15
                                    

14. Styczniowe mrozy.

Nathan Piasecki przesiedział z Zosią w muzeum aż do szesnastej. Rozmawiali o historii pałacu, rodziny Dembińskich i regionu. Kiedy ona chciała już wracać do domu, zaoferował się, że ją odwiezie.

– Niestety, muszę odmówić, Natanie. Mam tu samochód i nie miałabym jak w poniedziałek dojechać do pracy. Dziękuję ci jednak za tę miłą propozycję.

– Masz tak daleko do pracy?

– Około dwunastu kilometrów. Mieszkam na wsi.

– Podasz mi adres?

– Żartujesz? Nie.

– Rozumiem, że jeszcze nie zasługuję na twoje zaufanie, ale chciałbym móc cię kiedyś odwiedzić.

– Kiedyś to bardzo pojemny termin.

– Daj mi chociaż swoją wizytówkę.

Zosia wyjęła z biurka kartonik, jeden z wielu świeżo wydrukowanych, z nowym stanowiskiem kierownika muzeum, i podała go swojemu rozmówcy. Nathan obrócił go i poprosił:

– A na odwrocie napisz mi, proszę, swój prywatny numer. – A, co mi zależy? – zastanowiła się Zosia. – Zawsze mogę nie odbierać albo go zablokować. – I napisała na odwrocie wizytówki numer swojej komórki.

– Dziękuję. W takim razie, żegnam się z szanowną panią. – Nathan znowu pocałował dłoń Zosi, tym razem patrząc jej przy tym w oczy. – Do usłyszenia i do zobaczenia wkrótce.

– Do widzenia – odpowiedziała Zosia.

Kiedy Piasecki wyszedł z muzeum, zamknęła biuro, budynek, zostawiła klucze u portiera i wyszła, żeby wrócić do domu. Przed budynkiem nie było już limuzyny. Uznała więc, że jej gość wrócił do swojego drogiego hotelu, a stamtąd do Warszawy, i że nieprędko się znowu zobaczą.

Zosia wsiadła do swojego autka i pojechała do Biedronki, żeby zrobić małe zakupy przed weekendem, a stamtąd prosto do domu. – Piątek – pomyślała z ulgą. – A potem dwa tygodnie urlopu.

Kiedy wieczorem kładła się spać, starała się nie myśleć o tym dziwnym krótkim tygodniu, ale wspomnienia uderzały w nią same. Wiedziała, że nie było co dzwonić do Wiolety, która spędzała piątkowe wieczory tylko na jeden z możliwych sposobów. A potem pomyślała sobie, że bardzo się od siebie oddaliły z przyjaciółką, od kiedy Zosia wyprowadziła się z Warszawy. Tak naprawdę, nie wiedziała nawet, co słychać u Wioli, bo nie rozmawiała z nią od pamiętnej historii z Normanem Piaseckim. – Dwa miesiące! – Jeszcze nigdy nie zdarzyło się Zosi, żeby tak długo nie gadała z Wioletą. A z kim za to rozmawiała regularnie? Z Adrianną, która była teraz jej sąsiadką i planowała bajkowy ślub oraz długie i szczęśliwe życie z Radkiem.

– Jutro z nią pogadam – stwierdziła, próbując zasnąć.

W sobotę rano obudziła się wyspana, ale kiedy odsłoniła rolety, ze zdumieniem odkryła, że świat za oknem zrobił się zupełnie biały. – Zima przyszła – pomyślała i poczuła radość z prostego faktu, że wszystko wokół zrobiło się piękne.

Po śniadaniu zadzwoniła do Adrianny, która też z radością powitała śnieg.

– Masz ochotę na spacer? – spytała Zosia.

– Miałabym, ale mam o wiele lepszy pomysł – zachichotała Adrianna.

– Jaki?

– Namówiłam Radzia na kulig. Dołączysz się? – Co??? Radek dał się namówić na kulig? Czy ta kobieta jest jakąś czarownicą? – zastanowiła się Zosia, do której po prostu nie docierało, że jej były facet stał się takim pantoflarzem przy Adriannie.

NARZECZONY Z MIASTAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz