Rozdział XXVII

418 42 2
                                    

„Nienawiść jest siłą

 przyciągającą, tak jak miłość.”

Terry Pratchett

-Kino?

Zayn nadal siedział i podziwiał zgrabne ciało towarzyszki.

-Jaki film?

-Lecę po laptopa a ty się ubierz.

-A co nie podoba ci się?

Spojrzała na niego spod rzęs i wzruszyła ramionami. On uśmiechnął się słodko, a gdy ta przechodziła klepnął ją lekko w tyłek. Dziewczyna włożyła na ciało jasne dżinsy i czarną koszulkę. Po kilku chwilach założyła na siebie jeszcze kremowy kardigan. Zeszła na dół. Już ubrany Malik siedział na sofie i przeglądał kino, w celu znalezienia ciekawego filmu. Ciemne rurki i szary t-shirt stanowiły jego codzienny strój. Rose podeszła do nieświadomego jej obecności mężczyzny i zamknęła jego laptop. Odłożyła urządzenie na stolik a sama usiadła na kolanach Malik'a uginając nogi w kolanach po obu stronach jego ciała.

-Nie chcesz iść do kina?

W odpowiedzi na jego pytanie retoryczne dziewczyna złączyła ich usta. Ociekający tęsknotą pocałunek, przepełniał się ogromną miłością. Oboje tak bardzo potrzebowali swojej obecności, bliskości.

-Chcę zostać w domu i cieszyć się tobą.

Zayn pocałował czoło ukochanej blondynki i przytulił ją do piersi. Mimo przyjemnej chwili dziewczyna poczuła w swoich pasmach mokrą ciecz. Podniosła wzrok, lecz nie zdążyła zobaczyć całej sytuacji, gdyż Malik wstał i wyszedł na taras. Zapalił papierosa i wyobrażał sobie, że złe rzeczy płynąc do nieba jak dym. Ręką przeczesał ciemne włosy i zaciągnął się mocniej dymem. Dłonią otarł kilka łez. Było mu zimno, ale postawił nie wracać do środka. Musiał sobie wszystko dokładnie poukładać. Krok po kroku. To jak puzzle. Muszą być wszystkie elementy, aby układanka przedstawiała obrazek. Tylko tu była mała różnica. Muszą być wszystkie słowa, aby mógł jej to wytłumaczyć.

-Skarbie...

Po długim namyśle wszedł do domu i skierował się do sypialni. Rose siedziała tyłem do niego na łóżku i przeglądała stare zdjęcia. Na jego słowo odwróciła się, posłała mu lekki uśmiech i powróciła do fotografii.

-Oj Malik. Pamiętasz moje piętnaste urodziny? Pierwszy raz się upiliśmy.

-Ee.. to była twoja wina!

Usiadł obok i przytulił ją od tyłu. Położyła dłoń na jego nodze i spojrzała w jego mleczne oczy. Nachyliła się i zaczęła szeptać.

-Ale wiesz, ty padłeś pierwszy a wypiłeś mniej, kotku. Pamiętam ten moment dokładnie co do godziny. A poza tym piliśmy wódkę z sokiem.

Musnęła jego policzek czerwony od zimna i pokryty kilkudniowym zarostem. Jego dłonie objęły jej talię.

-Mówiłaś wczoraj o ojcu. Jaki jest?

Oczywiste, że Rose musiała się zastanowić. Bo niby co mu miała powiedzieć 'Jest spoko'. No nie. Chciała opowiedzieć mu wszystko po kolei i to ze szczegółami. Wstała, schowała albumy i zajęła miejsce obok swojego rycerza. Patrzyła na swoje splecione palce i myślała jak to powiedzieć. Jego ciepły kciuk podniósł twarz jasnowłosej, a potem splótł ich palce razem. Spojrzała ma niego, a on na nią. Uśmiechnęli się. Zayn wiedział, że dziewczyna zaraz zacznie swój słowotok na temat ojca.

-A więc. Byłam tam, bardzo długo gadaliśmy. Jest na prawdę super. Czy ty wiedziałeś kim on jest?

-Pewnie zaraz mi powiesz?

-A powiem. Jest pisarzem, rozumiesz! Przeczytałam jedną z jego książek zanim tam poszłam. Zayn ona była świetna! A co jeśli moja pasja związana z książkami jest także jego pasją? O Matko! Zee przecież to cudowne.

-Kochanie...

Mężczyzna przytulił swoją ukochaną, lecz wiedział, że zaraz znów zacznie gadać.

-Wypiliśmy chyba z pięć kubków herbaty i ciągle rozmawialiśmy na temat matki i jego nowej rodziny. A tak w ogóle nazywa się John Benten i jesteśmy do siebie strasznie podobni.

-Cieszę się, skarbie.

-To ja się cieszę i to bardzo!

Dziewczyna malowała palcem kółeczka na torsie Malik'a.

NASTĘPNY DZIEŃ

-Zayn widziałeś mój telefon? Cały czas dzwoni.

Rose szukała czarnego telefonu. Kiedy w końcu go znalazła przyłożyła go do ucha.

-Hallo?

-Dzień dobry. Rose Payne? Z tej strony James Black, komisarz policji w New York.

-Dzień dobry.

-Pani przyjaciel Christian Minch popełnił samobójstwo. Prosimy o zgłoszenie się jutro do najbliższego komisariatu. Dziękuję, do widzenia.

-Do widzenia.

Rozłączyła się a telefon wysunął się z jej dłoni i z wielkim hukiem spadł na ziemię. Stała wpatrzona w nieokreślony punkt a jej oczy pokrywały się mgłą. Christian, jej Christian nie żyje?! Sam się zabił. Sam się zabił, ale dlaczego?! Przecież było okey. Nic nie mówił. Bała się, cholernie się bała!

-Rose?

Nic, stała, patrzyła.

-Rose, skarbie?

Nic. Patrzyła przed siebie i ocierała płynące morze słonej cieczy. Zayn był coraz bliżej. W końcu, po kilku krokach był już przy niej.

-Rose? Co się stało?

___

hey ! jeszcze trzy rozdziały i koniec! podoba się rozdział?

Jak smakuje powietrze?- z.m. ✔Where stories live. Discover now