- Hej! Hej, spokojnie! Spokojnie!
Lorelai siedząca na ogromnym pniaku cofnęła się, by być jak najdalej od nich, choć nie wyglądali na więcej niż osiemnaście lat. Jeden z chłopaków, nieco wyższy i szczuplejszy, z ciemnymi oczami i ciemnymi włosami kontrastującymi z jasną skórą wyciągnął przed siebie rękę, jakby oswajał znalezionego kota. Drugi, opalony i zdecydowanie bardziej umięśniony przyglądał się Lorelai z szeroko otwartymi oczami. W tych oczach jednak czaiło się coś, czego Lorelai nie do końca mogła odczytać.
Zrozumiała, że drży. Poranek po raz kolejny okazał się być chłodny i perłowoszary. Spojrzawszy na swoje zsiniałe z zimna stopy zrozumiała, że jest boso. Podkuliła nogi i objąwszy kolana mocno ramionami miała nadzieję się rozgrzać. Całe szczęście że wieczorem włożyła piżamę z długimi nogawkami, choć wolała by ludzie nie oglądali jej w kraciastych spodniach i T-shircie Spice Girls. Marzyła, by wszystko okazało się snem.
Chłopak wyciągający rękę zbliżył się.
- Jestem Stiles – odezwał się ponownie, kojącym tonem. – I nie zrobię ci krzywdy – wskazał na chłopaka za sobą jedynie ruchem głowy. – To Scott. On też jest w porządku.
- Co to za imię Stiles? Masz na imię Stiles? – słowa opuściły usta Lorelai bez jej wiedzy.
Przesunęła wzrokiem po tym drugim chłopaku. Coś w nim, jakaś dziwna energia działała na Lorelai jak magnes. Nim się zorientowała, schodziła już z pniaka na wilgotną, zimną trawę.
- To nie... - zaczął Stiles, a potem zamilkł w pół zdania przyglądając się Lorelai. Czuła na sobie jego ostry wzrok.
Nie potrafiła tego powstrzymać. Krok za krokiem zmierzała w kierunku Scotta. Wyciągnęła ku niemu dłoń tak jak we śnie wyciągnęła dłoń w kierunku sękatej łapy ze złotego rękawa.
- Czy ja cię znam? – miała wrażenie, że jego twarz była znajoma, jakby widziała go w jakiejś gazecie dla nastolatków albo w telewizji.
Obrysowała wzrokiem kontur. Lekko zakrzywioną brodę, wąskie usta i wysokie kości policzkowe. Zdawał się być strasznie kanciasty z ostrymi krawędziami. Dotarłszy do oczu, zwarła z nim swoje spojrzenie.
Chłopak drgnął i odwrócił wzrok w stronę Stilesa. Gapili się na siebie w niemym porozumieniu.
- Jak się tu znalazłaś? – odezwał się Scott. Miał całkiem przyjemny głos, trochę chropowaty, miejscami niepewny.
Lorelai zapadła się w sobie. Przecież nie wiem. W jednej chwili zapadała się w ciemność w swoim łóżku, potem śniał jak każdej nocy ale zamiast obudzić się w łóżku, obudziła się w środku lasu.
- Wiesz gdzie jesteś? – tym razem słowa wypowiedział Stiles.
Zerknąwszy na niego pokręciła głową.
- Odwieziemy cię do domu – powiedział stanowczo Scott i odwrócił się gotów ruszać dalej.
Lorelai chwyciła go za nagie ramię. Miał na sobie koszulkę bez rękawów i sportowe spodenki. Złotobrązowa skóra chłopaka lśniła od potu. Biegali, zdała sobie sprawę, biegali i wpadli na nią.
Scott jęknął jakby coś go zabolało. Jedno kolano ugięło się pod nim i opadł na nie jakby król Artur pasował go na rycerza. Lor odsunęła się pospiesznie.
Stiles dopadł Scotta i pomógł mu wstać.
- Co to było?
- Nie wiem – Scott pokręcił głową ale nie spuszczał wzroku z Lorelai. Miała wrażenie, że może przejrzeć ją na wylot i w ogóle jej się to nie podobało. – Chodźmy – rzekł w końcu.
CZYTASZ
wolves of shadow and fire - brett talbot
Fantasy'wszystkie twoje koszmary są prawdziwe' Siedemnastoletnia Lorelai Montgomery jest kimś, a raczej czymś, zupełnie innym, niż jej się do tej pory wydawało. Kiedy zmuszona jest przeprowadzić się z New Haven do Beacon Hills,wpada w sam środek polowania...