Lorelai oderwała się od Harrisona kiedy zaczęły ją boleć usta. Błyszczące drobinki z jej błyszczyka lśniły teraz na miękkich wargach chłopaka. Dookoła nadal szalała impreza. Stiles i Scott dołączyli do Malii i Kiry, choć żaden z nich nie był zbyt dobrym tancerzem. Kiwali się bez rytmu z bardzo głupimi minami.- Muszę pójść do samochodu – mruknął Harrison i przelotnie cmoknął ją w usta. Uniósł do góry piersiówkę.
Lor poprawiła ramiączko bluzki.
- I tak muszę znaleźć moją koleżankę.
Kiedy chłopak zniknął jej z oczu odnalazła Lydię. Siedziała na blacie stołu piknikowego z plastikowym kubkiem w ręce i wyjątkowo znudzoną miną. Jakiś koleś od ponad godziny opowiadał jej o budowie ogona gekona.
Na widok Lorelai rozpromieniła się.
- Zjeżdżaj – rzuciła Lor do chłopaka i zajęła jego miejsce.
- Gdzie byłaś? Szukałam cię – w głosie Lydii pobrzmiewała wdzięczność.
- Tu i tam – Lor wyciągnęła jej kubek z rąk i upiła łyk ginu z tonikiem. – Wierzysz mi?
- Widziałam cię z tamtym kolesiem – odparła krótko rudowłosa dziewczyna. – Popraw błyszczyk.
Obie się roześmiały. Lydia zabrała jej kubek twierdząc, że Lorelai musi je przecież odwieźć do domu. I Stilesa prawdopodobnie też, choć teraz wił się z rękami uniesionymi wysoko i zielonkawym odcieniem twarzy.
Za chwilę wymiotował już przy pobliskim drzewie a Scott poklepywał go w plecy.
- O są. Spóźnieni, ale są.
Lorelai odchyliła się do tyłu by lepiej widzieć. Spomiędzy drzew wyłaniali się ludzie. Nastolatki, mniej więcej w ich wieku zaczęły wtapiać się w tłum. Była ich dziesiątka, może jedenastka. Po chwili Lorelai nie mogła już nawet ich rozpoznać wśród tańczących uczniów Beacon Hills.
- Kto to?
- Mówiłam ci, że mam złe przeczucia – Lydia zsunęła się ze stołu i wygładziła spódnicę. – Poprosiłam Scotta o...
Lorelai właśnie w tej chwili dostrzegła wysokiego chłopaka zmierzającego w ich stronę przez tłum tańczących ludzi. Rozstępowali się przed nim niczym morze przed Mojżeszem, i Lor miała ochotę samą siebie uderzyć za to porównanie. Zaciskał szczęki a jego mięśnie napinały się pod czarnym T-shirtem.
- Wyglądasz na zadowolonego Brett – mruknęła cynicznie Lydia, zaplatając ramiona na klatce piersiowej.
Brett zerknął na Lorelai a potem odwrócił wzrok, ale mogła przysiąc, że w jego oczach błysnęła iskierka.
- Obstawianie imprezy Beacon Hills High to od zawsze było moje marzenie.
- Są tu też członkowie twojego stada, nie narzekaj... Ugh, ktoś musi tam pójść – Lydia spojrzała przez ramię na siedzącą nadal na blacie Lorelai. Ona jednak uniosła tylko ręce w geście kapitulacji. – Czyli ja, no dobrze.
Oddaliła się pospiesznie. Brett stał jeszcze chwilę nieruchomo z rękami wciśniętymi w kieszenie a potem zrobił krok do przodu. Lor nic o nim nie wiedziała, nie znała go nawet ale w jakiś niewytłumaczalny sposób jej serce zgubiło jedno uderzenie kiedy stał na tyle blisko, by mogła wyczuć jego zapach; pachniał wtedy, i każdego następnego dnia, perfumami Maisona Martina Margieli, świeżym praniem, mydłem i czymś dzikim, leśnym. Pociągającym.
Oparł się o stół piknikowy obok Lor wyciągając przed sobą długie nogi skrzyżowane w kostkach i splótł ramiona na potężnej klatce piersiowej. Milczał.
CZYTASZ
wolves of shadow and fire - brett talbot
Fantasía'wszystkie twoje koszmary są prawdziwe' Siedemnastoletnia Lorelai Montgomery jest kimś, a raczej czymś, zupełnie innym, niż jej się do tej pory wydawało. Kiedy zmuszona jest przeprowadzić się z New Haven do Beacon Hills,wpada w sam środek polowania...