Cadan. Cadan. Cadan.
Głowa Lorelai sprawiała wrażenie, jakby miała zaraz pęknąć na pół, rozbita toporkiem. Każdorazowo wypowiedziane słowo, uderzało w nią z podwójną siłą, aż w końcu nie wytrzymała i musiała je zwalczyć. Nie wiedziała tylko jak. Nie wiedziała czym była Cadan, ani dlaczego tak boleśnie odczuwała ten właśnie, całkowicie przypadkowy zlepek liter.
To traciła to odzyskiwała przytomność, czując coraz mocniejsze pulsowanie w głowie. Od czasu do czasu ktoś, nie była pewna kto, kładł jej na czole zimny okład z ręcznika frotte, poza tym, nie czuła nic prócz bólu.
W końcu zaczynała czuć także ciepło. Ciepło dochodzące z niej, nie z kołdry, którą bez wątpienia okrył ją Winston, ale z jej wnętrza, z jej serca. Ciepło płynęło przez jej żyły, pompowane rytmicznie pokonywało kolejne centymetry, aż we wtorkowe popołudnie dosięgło powiek, rozrzucając pod nimi złoty blask, malujący w pokoju coś na wzór złocistej zorzy.
- Lorelai?
Otworzywszy oczy omiotła wzrokiem pomieszczenie. Jej pokój, taki sam, jak w dniu egzaminów, tonął w różowawej poświacie zachodzącego słońca, tłumionej przez cienkie zasłony niedbale zaciągnięte, by zminimalizować słońce w ciągu dnia.
Na krześle podsuniętym do łóżka drzemał Brett. Wysoki, muskularny, z sennym spokojem na przystojnej twarzy spał z rękami złożonymi na kolanach. Winston, który zapewne zajmował wygodny fotel po drugiej stronie łóżka, stał w drzwiach, z kubkiem mocnej kawy w jednej ręce i gazetą w drugiej.
- Lorelai – powtórzył z ulgą, choć szeptem. Brett i tak na pewno wszystko słyszał, albo i nie. Może we śnie wilkołaki były tak samo tępe jak ludzie.
Winston obszedł łóżko i usiadł na fotelu, pochyliwszy się do przodu sięgnął do ręki córki.
- Cadan – wymamrotała tylko, choć wydawało jej się, że powinna powiedzieć coś więcej. Zapytać, co się z nią stało. Nie pamiętała, pamiętała tylko ból i ogień.
Lorelai podsunęła się wyżej na poduszkach i oparła o wezgłowie łóżka, uważnie przyglądając się przepełnionej ulgą, ojcowskiej twarzy. Cień zmartwienia nadal kładł się na oczy Winstona i jego lekko wygięte usta, jednak jego powód, tak długo jak pozostawał dla Lorelai nieznany, był absolutnie drugorzędny.
Z dołu dochodziły odgłosy krzątaniny. Ekspres parzył kawę, w radio kuchennym leciała popołudniowa audycja, ktoś chyba coś gotował, sądząc po zapachu przyniesionym przez Winstona na ubraniach.
Lorelai zdziwiła się, że to wyczuła. Jej nos działał na zwiększonych obrotach.
- Całe szczęście, że już się obudziłaś. Chcesz coś zjeść?
Nie jadła przez kilka dni. Bolesne bulgotanie w żołądku tylko ją w tym uświadczyło. Kiwnęła głową i Winston pomógł jej wyjść z łóżka. Ktoś ubrał ją w wygodną, jasnozieloną piżamę i zaplótł jej włosy, by nie poplątały się w razie gdyby dręczona bólem, rzucała się po łóżku.
W kuchni unosił się ciepły zapach zupy cebulowej. Lorelai schodząc po schodach miała przez moment wrażenie, że znów znajduje się w New Haven w domu matki. Alexandra od czasu do czasu przygotowywała zupę cebulową według przepisu pozyskanego od swojej francuskiej części rodziny. Choć ona sama urodziła się w Ameryce, rodzina matki Alexandry przybyła do Nowego Świata z Walii, a rodzina ojca z Francji. Lor miała spore problemy z przedstawieniem swojego drzewa genealogicznego w drugiej klasie... i z odczytaniem niektórych imion i nazwisk.
- Czy ona tu jest?
Lorelai rozejrzała się po kuchni w poszukiwaniu wysokiej, surowej kobiety, którą nazywała matką. Winston kiwnął głową.
CZYTASZ
wolves of shadow and fire - brett talbot
Fantasy'wszystkie twoje koszmary są prawdziwe' Siedemnastoletnia Lorelai Montgomery jest kimś, a raczej czymś, zupełnie innym, niż jej się do tej pory wydawało. Kiedy zmuszona jest przeprowadzić się z New Haven do Beacon Hills,wpada w sam środek polowania...