1. Hallelujah

652 8 15
                                    

Och, alleluja.

Była najpiękniejszą ludzką istotą, jaką kiedykolwiek widział, i nawet nie pasowała do dusznej atmosfery wydziału. Wyglądała jak bogini z aureolą rudych włosów i tym przepięknym uśmiechem, który prawdopodobnie był w stanie podpalić świat. Ich oczy się spotkały — i w tym momencie poczuł przeszywający prąd elektryczny. Mógł go poczuć nawet w koniuszkach palców, drżący, wibrujący, przywracający nagle do życia. Nawet muzyka brzmiąca w jego uszach nie mogła zagłuszyć echa bijącego zbyt szybko serca, kiedy starał się wyryć ten obraz w pamięci — jeszcze zanim jego bogini zniknie w szklanym labiryncie korytarzy i sal wykładowych i galerii.

She broke your throne, and she cut your hair, and from your lips she drew the Hallelujah...

Zniknęła w mgnieniu oka i musiał się uszczypnąć, by upewnić się, że nie śni. Ból nieco go otrzeźwił, podobnie jak twarde zderzenie z ziemią. Wpadł na kogoś i stracił równowagę zupełnie bez gracji — i może stało się to już w chwili, gdy zobaczył rudowłosą boginię, ale, cholera, lądowanie na marmurowych płytkach bolało. Bolało bardzo mocno.

Ach, co za beznadzieja.

— Hej, nic ci się nie stało?

Nie oczekiwał żadnej pomocy, a już na pewno nie od osoby, z którą się zderzył, więc zaskoczony podniósł głowę. Ściągnął słuchawki, zatrzymując głos Leonarda Cohena, po czym przyjął wyciągniętą rękę. Stanął z powrotem na nogach, wciąż nieco drżących, i zarzucił plecak na ramię.

— Przepraszam za to. Nie spojrzałem, dokąd idę.

— To oczywiste. Nic się nie stało. Pierwsze dni bywają takie, że łatwo stracić równowagę.

Nie mógł się nie roześmiać, odnotowując jednocześnie, że wpadł właściwie nie na jedną osobę, lecz dwie — na bliźniaków o tym samym wzroście i podobnych rysach twarzy i ciemnych włosach i zielonych oczach.

— To prawda. Wy też jesteście na pierwszym roku?

— Tak. IT. Param się głównie programowaniem, a Jer studiuje fizykę. A ty?

— Właściwie to mechanika, więc chyba nie będziemy mieli zbyt wielu zajęć razem.

Nieznajomy wzruszył ramionami.

— Co nie oznacza, że nie możemy być przyjaciółmi. Przy okazji, jestem Samuel. Sam. Ten nieznośny maruda — wskazał kciukiem swojego brata — to Jeremy. Jer.

— Leo.

Sam wskazał głową na prawo.

— Wybieramy się do zachodniego skrzydła na lunch po tych zajęciach o dwunastej, chcesz do nas dołączyć?

— Uch, jasne. Muszę tylko sprawdzić plan i zobaczyć, ile mam czasu...

— Powinieneś mieć przynajmniej pół godziny, bo zaplanowali wtedy dłuższą przerwę, właśnie na lunch.

Tym razem Leo usłyszał cichy śmiech ze strony milczącego dotąd bliźniaka, Jeremy'ego.

— Daj mu żyć, Sam. Nie każdy chce się z nami przyjaźnić. Poza tym jeszcze, nie daj Boże, pomyśli sobie, że jesteś taki chętny na zakumplowanie się z nim, bo chcesz go zamordować czy coś...

Świetliki | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz