Rozdział 5: Zorza Polarna

45 6 9
                                    

Scarlett POV

W ostatniej dobie wiele się zmieniło w moim życiu. Po pierwsze, moja przyjaciółka z dzieciństwa powróciła do życia.
Po drugie, nagle jesteśmy na misji, nie wiedząc, czego tak właściwie szukamy.
I po trzecie, spotkałam Leona Valdeza.

Od początku było coś w nim wyjątkowego. Od tych tanich podrywów i żartów po jego zdolność do zbudowania czegokolwiek z zaledwie niczego.
Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, dlaczego go przytuliłam u Phobetora. Może byłam wystraszona? Może chciałam się komuś wypłakać?

Umywszy się, położyłam się w łóżku. Via od razu zasnęła, ale ja nie mogłam zasnąć. Gapiąc się w sufit, przypomniałam sobie scenę z moją matką z czasów dzieciństwa. Miałam 8 lat i myślałam, że podoba mi się chłopczyk w moim wieku, który mieszkał niedaleko. Powiedziałam mojej matce o tym, że mi się podoba, a ona spojrzała na mnie ze śmiertelną powagą i powiedziała:
- La mia rosa, pamiętaj, że jeśli ktoś ci się podoba i nie wiesz, czy czuje to samo, to proste. Przytul go.
Mała Scarlett spojrzała matce w oczy z niedowierzaniem.
- To wszystko? A nie wolno ich zapytać?
Jej matka się zaśmiała. Zdałam sobie sprawę, że wyglądam zupełnie jak ona.
- Lottie, to nie takie proste. Każdy umie kłamać. Jeśli kogoś przytulisz i ciebie kochają, to odwzajemnią uścisk.
Na te słowa Mała Scarlett się zaśmiała i przytuliła szal jej matki. Mama ją podniosła i przytuliła.
Mała Scarlett odwzajemniła uścisk.

Czemu mi się to przypomniało?
Nie wiedziałam.
Zamknęłam oczy i zasnęłam.

                                 ***

Obudziłam się o 4:39 rano do pukania na moich drzwiach. Otworzyłam. Stała tam kobieta w stroju stewardessy z wózkiem pełnym napojów i jedzenia. Uśmiechnęła się do mnie, ale oczy miała puste.
- Dzień dobry. Mogę pani zaoferować ciepły napój lub coś do jedzenia?
Spojrzałam na ją z niedowierzaniem.
- Proszę pani, zdaję sobie pani sprawę, że jest 4 rano?
Stewardessa zachichotała.
- Skąd ja pochodzę, jest już 10.
- A skąd pani pochodzi?
- Och, moja droga - stewardessa się oblizała po ustach. - z Tartaru.
Powiedziawszy to wyrosły jej skrzydła, jej skóra nabrała odcieniu czerwieni, z czerwonych tipsów powstały szpony, a sztywno upięty kok z tyłu głowy zamienił się w burzę małych węży.
Westchnęłam. Do mojej ręki przyciągnął się sierp.
- Serio? Nie mogłaś przyjść później?
Gorgona się wyszczerzyła.
- Przykro mi, ale jadam śniadanie o wczesnej porze.
Via stanęła za mną, z bronią w dłoni.
- Ja zawołam resztę, a ty walcz. - powiedziała. Kiwnęłam głową.
Olivia pobiegła korytarzem, a Gorgona się na mnie zamachnęła swoimi szponami. Odbiłam je sierpem. Ciernie zaczęły oplatać jej kostkę, zmuszając ją do ataku w miejscu. Próbowała przeciąć ciernie. Nie działało. Z furią spaliła jedną z moich cierni.
Zachwiałam się.
Miałam mroczki przed oczami. Gorgona wzięła to pod uwagę i zaatakowała. Coraz słabiej odbijałam ciosy sierpem. Traciłam na siłach. W końcu gorgona mnie przycisnęła do ściany lewą szponą, raniąc mi skórę. Syknęłam z bólu.
Gorgona się oblizała po ustach.
- Czas na śniadanie. - powiedziała śpiewnym głosem.
Zamknęłam oczy. Jeśli to moje ostatnie sekundy życia, to jestem zawiedziona.
Nagle usłyszałam świst i ryk gorgony. Otworzyłam oczy. Gorgona z bólu rozpaczliwie uderzyła mnie w kostkę. Poczułam histeryczny ból od kostki aż po kręgosłup, ale miałam go gdzieś.

Bo moje życie uratował ktoś, od kogo się nie spodziewałam takiej akcji.

Leo Valdez.

Korytarzem biegli Olivia wraz z Nico i Christabel. Obaj mieli w dłoniach miecze. Zaczęli atakować osłabioną poprzez sztylet gorgonę. Chciałam im pomóc. Zrobiłam krok do przodu i przewróciłam się, jęcząc z bólu. Leo podbiegł i mi podał rękę, żeby pomóc mi wstać.
Jego oczy miały odcień ciemnej czekolady, a jego uśmiech...

Przeszłość pełna nieszczęśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz