16.12

221 37 43
                                    

Ten dzień rozpoczął się inaczej, niż zwykle. Reyes był wyjątkowo cichy i spokojny. Rano mruknął tylko ciche cześć, wyprowadził psa na spacer i poszedł na zajęcia. Nie komentowałam jego zachowania, ale przyznam szczerze, że nie daje mi spokoju.

Dlatego też zdążyłam pomylić dwa zamówienia w pracy i jak szefowa mnie nie wyrzuci, to będę się cieszyć.

— Woah, Lorelei, co jest z tobą dzisiaj? — pyta przejęta Chloe, stając obok mnie i odpala papierosa. — Czyżby problemy z chłopakiem?

— Mówiłam ci, że to nie mój chłopak — burczę.

— Tak i wszystko co robi, robi bez powodu — parska brunetka, patrząc na mnie spod byka. — Gdyby zobaczyła tylko jak na ciebie patrzy, to może byś zmieniła zdanie.

— Niby jak patrzy? — prycham.

— Jakby miał przed sobą cały swój świat — wywraca oczami i chucha mi dymem w twarz. — Ale mów, co się dzieje.

— Teraz mnie wyśmiejesz — mówię pod nosem. — Ale był jakiś dziwny rano, nie odzywał się ani nic, a to do niego niepodobne.

— Wiedziałam! — Ożywia się, wymachując rękoma. — Zależy ci na nim.

— Zaraz zrobię ci krzywdę, przysięgam — warczę, co powoduje wybuch śmiechu dziewczyny.

— Może po prostu ma gorszy dzień, wyluzuj — macha dłonią. — Ty też nieraz chodzisz zła na cały świat bez powodu. — Wzrusza ramionami, a ja jej przytakuję. — A teraz wracamy do pracy i nie zepsuj niczego, bo naprawdę wylecisz.

Parskam śmiechem, a dziewczyna mi wtóruje. Może faktycznie ma rację i zwyczajnie wstał lewą nogą, dlatego się nie odzywał. Staram się odrzucić wszystkie złe myśli i skupić na tym, co mam robić, ale nie potrafię.

Ten chłopak za bardzo miesza mi w głowie.

*

Dochodzi godzina dziewiętnasta, gdy docieram do mieszkania. Wchodzę do przedpokoju i zauważam tam damskie buty, jednak nie są to moje buty. Marszczę brwi, ale powoli zdejmuję kurtkę oraz obuwie, odkładam torbę i wchodzę w głąb.

Staję w półkroku, widząc starszą kobietę, siedząca przy barku. Ma takie same włosy, jak Reyes, jednak gdzieniegdzie poprzeplatane są siwym kolorem i są spięte w niskiego koka. Ma na sobie czarną spódnicę i kremową koszulę, przez co wygląda, jakby była wyciągnięta z jakiejś korporacji. Śmieje się niczym anioł i ma bardzo ciepły ton głosu, aż chce się go słuchać. Po dłuższym namyśle, jestem prawie pewna, że to jego mama. Aż sama się dziwię, że w liceum jej nigdy nie poznałam.

— Dobry wieczór — witam się nieśmiało, podchodząc nieco bliżej.

Reyes staje się widocznie spięty, co mnie nieco dziwi. Kobieta uśmiecha się szeroko, co odwzajemniam i zsuwa się z krzesła, aby do mnie podejść.

— Dobry wieczór, perełko — mówi, a we mnie rozlewa się przyjemne ciepło. Jest taka kochana. — Mój syn się nie chwalił, że ma dziewczynę.

— Mamo, bo to nie...

— Ale miło cię poznać, cieszę się, że tego dożyłam — śmieje się melodyjnie, przerywając Reyes'owi wypowiedź. — Jak masz na imię?

— Lorelei, proszę Pani — odpowiadam z uśmiechem, zerkając ukradkiem na Reid'a, który jest załamany albo zły. Sama nie jestem w stanie określić.

— Mówi mi po prostu Sarah — uśmiecha się, puszczając moją dłoń. — Synu, musisz wziąć Lorelei do nas na święta. Deliah też się ucieszy, że kogoś znalazłeś.

LovelessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz