22.12

230 40 29
                                    

Od samego poranka jest coś nie tak. Reyes jest poddenerwowany, ale też i przybity, a dodatkowo wredny dla mnie. Nie mam pojęcia, co mu nagle odbiło, ale działa to też na mnie. Czuję wielką frustrację, której nie jestem w stanie opanować.

Wsiadam do autobusu i patrząc na spadający śnieg, myślę, co się mogło stać. Wszystko zaczynało się układać i nie wyglądało na to, aby miało się coś zepsuć. I tu nagle całość burzy się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Całą drogę rozmyślam, co powoduje jeszcze większe pogorszenie mojego nastroju. Mimo wszystko, opuszczenie mieszkania było lepszym rozwiązaniem, niż pozostanie w nim.

Przebieram się w roboczy strój i od razu idę za ladę, aby zająć się klientami. Staram się być uprzejma, ale chwilami nawet to mi nie wychodzi. Zauważa to Chloe, która uważnie obserwuje moje poczynania i widzę, że chce mnie o wszystko wypytać.

Czas mija nieubłaganie i wiem, że jak tylko nastąpi czas przerwy, Chloe będzie mnie molestować pytaniami. Zaczęłam traktować dziewczynę, jak swoją przyjaciółkę, co jest dla mnie nowością po stracie Sky. Boję się komukolwiek zaufać, bo zwyczajnie nie chcę, aby przytrafiło się to samo. Typowy mechanizm obronny umysłu, nad którym nie potrafię czasami zapanować.

— Co znów jest nie tak? — Pyta Chloe, a ja wzdycham.

— Sama nie wiem, Chloe — jęczę przeciągle, wkładając do ust papierosa, którego następnie odpalam. Dziewczyna idzie w moje ślady i chwilę później obydwie trujemy się używką. — Reyes'owi nagle odjebało. Dziś przestał się do mnie odzywać, a jak już to robił, to był wrednym chujem.

— Pokłóciliście się o coś? — Zadaje mi kolejne pytanie, a ja parskam sztucznym śmiechem.

— Kwintesencja tego wszystkiego — kręcę głową. — Nie mieliśmy nawet o co.

— Masz z nim jechać na święta, tak? — Kiwam głową. — Musicie się pogodzić, bo potem kwas się wyleje i zniszczycie dzień nie tylko sobie, ale także jego rodzinie.

— Wiem — potakuję. — Ale Reyes... — Zawieszam się. — To będzie bardziej skomplikowanie, niż się wydaje.

— Musisz dać radę, Lorelei.

*

Jak tylko wchodzę do klatki, przeszywa mnie dziwny niepokój. Im bliżej naszych drzwi od domu, tym muzyka staje się głośniejsza i wtedy uświadamiam sobie kilka rzeczy. Pierwszą jest fakt, że jest tam małe szczenię, które niezbyt dobrze znosi głośne dźwięki.

A drugą, że ten pieprzony kretyn urządził sobie imprezę. W pieprzony wtorek.

Wparowuję do środka jak strzała. Widzę kilkanaście osób w salonie, które świetnie się bawią. A jeszcze lepiej bawi się Reyes i jakaś wywłoka, która siedzi na jego kolanach. Ignoruję ukłucie zazdrości i korzystając z tego, że nikt mnie nie zauważył, szukam Asy, który pewnie cholernie się boi. Jak tylko upewniam się, że jest bezpieczny i zamknięty w pokoju, wracam do poprzedniego miejsca.

Podchodzi do mnie jakiś typ i obrzuca mnie obrzydliwym spojrzeniem, na co się krzywię. Mam wrażenie, że zaraz rozbierze mnie wzrokiem i weźmie na blacie kuchennym.

— Reyes, kto to? — Pyta szatyna, który pojawia się obok nas z plastikową pięknością.

— Nikt ważny — zbywa to dłonią, a mi puszczają wszystkie hamulce. Zdrowy rozsądek i utrzymanie nerwów na wodzy idzie się, ładnie mówiąc, pierdolić.

LovelessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz