XXV - Nie słyszeli o takich istotach

485 44 114
                                    

Musiało minąć piekielnie dużo czasu odkąd ostatni raz był tak poważnie ranny, skoro tak łatwo stracił przytomność. Kiedy się obudził, uświadomił sobie, że siedzi na podłodze, ręce ma związane, a ktoś opiera się o jego plecy plecami.

Całkiem mądrze. Gdyby przywiązać nieśmiertelnego do, dajmy na to, jakiejś części wyposażenia samochodu, nie miałby problemu zniszczyć metalu mocniejszym pociągnięciem. Przywiązano go jednak do człowieka, dokładniej anioła, a jeszcze dokładniej prawdopodobnie Caell'a, a on, oczywiście, nie miał zamiaru zrobić mu krzywdy, żeby się od niego uwolnić. O zerwaniu lin, którymi spętano ich nadgarstki, nie było mowy – były to zapewne tutejsze odpowiedniki kajdanek, które, jak Muriel dobrze wiedział, działały tak samo na słabych skalanych, jak i nieśmiertelnych. Anioły nie miały w tej kwestii żadnej przewagi.

- Caell, jesteś przytomny? – mruknął cicho.

- Muriel! – szepnął Caell. – Myślałem, że już się nie obudzisz! Nie mam pojęcia ile wytrzymamy zanim trucizna nas zabije... To były kule. Kule, nie lasery!

Muriel poruszył ręką, na tyle na ile był w stanie, żeby dotknąć dłoni Caell'a uspokajająco.

- Szansa, że spodziewali się akurat nas jest prawie zerowa – powiedział. – Nic nam nie będzie. Czujesz się, jakbyś umierał?

- Czy czuję... oh. Faktycznie.

Muriel poczuł, że Caell się rozluźnia. Oczywiście, kule, którymi zostali trafieni nie zawierały demonicznej trucizny, tylko, prawdopodobnie, anielską krew. W żadnym wypadku nie mogła im ona zaszkodzić.

We wnętrzu latającego pojazdu rozległy się kroki. Ktoś stanął przed Muriel'em z bronią w ręce, lufą spoglądającą mu prosto w oczy. Długie włosy, ciasno spięte, kamizelka kulo- i laseroodporna. Czerwone tęczówki. I...

- Żadnego piętna? – Muriel uniósł brwi, zaskoczony. Latający samochód, czy raczej dość spory statek, na którym się znajdowali, niewątpliwie należał do cesarskiej armii. Wyposażenie i broń, którą mieli przy sobie członkowie jego załogi też z pewnością została wydana przez cesarza. Nie było w jego armii jednak żołnierzy, którzy nie nosili piętn. Żadnych niewolników, obywateli innych krajów (obecnych kolonii), przestępców czy skalanych, szczególnie tych niezarejestrowanych. – Kim wy, na Niebiosa, jesteście?

Górująca nad nim dziewczyna zmrużyła oczy.

- Kim wy, na Boga, jesteście? – odbiła piłeczkę. – Nawet jak na nieśmiertelne ścierwa powinniście już konać – mruknęła, zawieszając spojrzenie w okolicy jego klatki piersiowej. Pewnie w miejscu, w które trafiła go wcześniej z pistoletu.

Muriel uniósł brew po raz kolejny. Nieśmiertelne ścierwa?

- Rozumiem, że nie jesteście członkami wspaniałej armii naszego Pana i władcy, jego Świątobliwości—

Użyłby jeszcze więcej sarkastycznie pochlebnych epitetów, żeby opisać tego chuja, ale ludzie tutaj, o czym wiedział, ale zawsze wylatywało mu z głowy, nie byli za dobrzy w rozpoznawaniu ironii. Zarobił więc kopniaka w brzuch.

- Muriel! – zmartwił się Caell, siedzący do niego plecami i mogący jedynie zgadywać, co się stało.

- Ugh – Muriel jęknął, bardziej z irytacji niż bólu. Co za słaby kopniak. Już chyba wszystko było jasne. – Jesteście jakąś grupą oporu? Rebelianci? – Na pewno byli to śmiertelni i na pewno nie przepadali za cesarzem. – Ukradliście ten statek? – zgadywał.

Do dziewczyny podszedł wyższy chłopak i wbił w Muriel'a tak samo podejrzliwe spojrzenie.

- Ciekawski – skwitował. – Czemu jeszcze nie zdechnął?

Bezgrzeszni (boyxboy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz