Rozdział 2

1.2K 70 99
                                    

დ 100 komentarzy i 40 gwiazdek, a jutro wlecą dwa rozdziały დ

,,It's been so lonely without you here.

Like a bird without a song."

— Sinéad O'Connor, Nothing Compares 2 U 

Marcella

Dwa tygodnie później...

Siedziałam w ciszy i wyglądałam przez okno samolotu. Czułam się rozdarta, ale nie z mojego powodu. Dowiedziałam się o śmierci mamy Liliany, Marii Costello. Od razu chciałam wracać do domu. Musiałam teraz być przy przyjaciółce. Potrzebowała mnie i na tym powinnam się skupić, a nie na myśli, że po powrocie miałam poznać przeznaczonego dla mnie ponad pięćdziesięciolatka.

— Zachowuj się, kiedy będziemy w domu capo Costello. — Gdzieś z boku usłyszałam głos ojca i przewróciłam oczami, nawet na niego nie patrząc.

— Chyba jeszcze umiem zachować się w obliczu straty — burknęłam cicho. Nie interesowało mnie to, jak się teraz zachowywałam, bo w samolocie byłam tylko ja, ojciec i mój ochroniarz o imieniu Pedro.

— Jesteś rozkapryszona, Mar — stwierdził kapitan, używając zdrobnienia, którego nienawidziłam.

— Ale przynajmniej nie kłamię, nie decyduję za kogoś i potrafię okazać wsparcie — rzuciłam aluzją. Usłyszałam, jak ojciec wstaje, bo nie mogłam tego zobaczyć, gdyż wciąż patrzyłam za okno.

— Widzę, że nadal jesteś zdenerwowana, nie będę więc prowadził z tobą zbędnych dyskusji i poczekam aż trochę się uspokoisz — uciął temat. — Pedro, pilnuj jej — rozkazał mojemu ochroniarzowi.  

Tak, wyskoczę z samolotu.

Jakąś godzinę później byliśmy już w Nowym Jorku. W pierwszej kolejności taksówka zawiozła nas prosto do domu. Mieliśmy niewielkie, ale przytulne mieszkanko na terenach Brooklynu, którego w życiu bym nie zamieniła na nic innego. Przeskakiwałam po dwa stopnie, żeby jak najszybciej dotrzeć do drzwi, które otworzył mi Sergio. Ojciec i Pedro wciąż byli na dole schodów, a ja już na ich szczycie. Na szczęście mój ochroniarz nie musiał za mną latać jak pies za piłką.

— Cześć, dzieciaku — rzucił mój brat z lekkim uśmiechem. Zawsze tak na mnie wołał, a ja już się do tego przyzwyczaiłam. To forma naszych zaczepek.

— Idź sprawdź czy nie musisz komuś skręcić karku — sarknęłam. Sergio podchodził pod trzydziestkę i miał żonę, ale ciągle pracował dla Famiglii i mało czasu poświęcał rodzinie. Widzieć go w domu to rzadkość.

— Mama u siebie — oznajmił już na poważnie, przepuszczając mnie w przejściu. Skinęłam głową.

Przeszłam przez nasze mieszkanie i otworzyłam drzwi na końcu długiego korytarza, w którym zawsze przebywała mama. Tym razem Silvana siedziała w swoim bujanym fotelu i czytała książkę. Kiedy mnie zobaczyła, rozpromieniła się, a ja odetchnęłam z ulgą, że nic się jej nie stało. Przez ten atak Braci odchodziłam od zmysłów. Cieszyłam się, że wszystko okazało się być w porządku.

— Marcello, jak dobrze, że nic ci nie jest — powiedziała, wstając i mnie do siebie przytuliła. — Słyszałam o Marii. To straszne. Bardzo mi przykro.

— Tak, zaraz tam jadę, żeby porozmawiać z Lily. Chcę przy niej być.

— A gdzie twój ojciec? — Odsunęła się ode mnie, patrząc w oczy.  

L'odioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz