,,I just wanna be yours (wanna be yours)"
— Arctic Monkeys, I wanna be yours
Normano
Kilka miesięcy później...
Jak na początek września noc była naprawdę gorąca. Spałem zupełnie odkryty, jedynie w spodenkach. Kochałem lato, nie to, co zimę. Marcella z kolei ciągle klęła na te upały. Była już w zaawansowanej ciąży i narzekała na wszystko, jednak te wysokie temperatury chyba dawały jej się najbardziej we znaki.
Dlatego wcale nie zdziwiło mnie to, że w środku nocy usłyszałem, jak próbowała podnieść się z łóżka, bluźniąc przy tym tak profesjonalnie, co ja. Miałem lekki sen, więc to oczywiste, że mnie obudziła. Zdarzało się to coraz częściej. Wtedy usłyszałem, jak westchnęła.
— Normano? — wyszeptała, delikatnie szturchając mnie w bok.
— Hmm?
— Wody mi odeszły.
To jedno zdanie sprawiło, że skutecznie wyrwała mnie z łóżka. Zerwałem się z materaca i zaświeciłem lampkę nocną. Marcella siedziała na krawędzi, tyłem do mnie, w swojej nocnej koszuli z białego materiału. Ukucnąłem przed nią, gdy patrzyła na mokre prześcieradło i podłogę. Wydawała się przerażona i skłamałbym, gdybym powiedział, że sam się nie bałem. Wtedy jej twarz wykrzywił grymas bólu.
To za wcześnie. Dwa tygodnie za wcześnie.
Ona też o tym wiedziała.
— Jedziemy do szpitala — powiedziałem i wstałem. Zaniosłem torbę z rzeczami do szpitala do korytarza. Byliśmy przygotowani, bo następnego dnia Marcella miała już zostać przetransportowana na salę i pozostać tam do porodu. — Bailey! — zawołałem, by zbudzić chłopaka śpiącego w dawnej sypialni mojej żony. Od kiedy Vitale się wyprowadził, a poród zbliżał się wielkimi krokami, Mione u nas nocował, by mieć w razie czego rękę na pulsie.
Marcella wyszła z sypialni, opierając się o ścianę. Szła niemal zgięta w pół i widziałem, że każdy krok sprawiał jej ból. Bailey w ekspresowym tempie wybiegł kompletnie ubrany. Ja zakładałem buty, a on narzucił Marcelli płaszcz na ramiona.
— Dobra, ja ją zabiorę, ty weź torbę i dzwoń do Vitalego — rzuciłem do chłopaka. — Spotkamy się w szpitalu — dodałem, po czym wziąłem żonę na ręce.
— Cholera, co za ból — załkała Marcella.
— Dasz radę, skarbie, jesteś silna — mówiłem, gdy przywołałem już windę.
— Może chcesz urodzić za mnie? — sapnęła, a po chwili zagryzła mocno zęby.
Drogę do szpitala pamiętałem jak przez mgłę. Marcella tak cierpiała, że jej krzyk odbijał mi się jeszcze długo potem w głowie. Sam miałem ochotę się poryczeć, jak słyszałem jej ból, a samochód nie mógł jechać szybciej. Wiedziałem, że Bailey jechał za nami, a Vitale wraz z Lilianą wyjeżdżali od siebie z domu.
— Moja żona rodzi! — krzyknąłem, kiedy wniosłem ją do szpitala. Po chwili kilka pielęgniarek pośpieszyło nam z pomocą. Marcella płakała, ale zobaczyłem cień ulgi na jej twarzy, kiedy posadzili ją na wózku i zabrali na salę.
Nigdy więcej — wyczytałem z ruchu jej ust.
— Mogę tam wejść? — zaczepiłem lekarza, który miał odbierać jej poród i mnie minął.
— Pańskie nazwisko? — Zeskanował mnie spojrzeniem. Na pewno mnie kojarzył, bo cały ten szpital miał powiązania z mafią.
— Normano Pirelli. — W jego oczach pojawił się błysk.
CZYTASZ
L'odio
RomanceMarcella Salvatore przez całe życie walczyła o wszystko, co było dla niej ważne. Jako najmłodsza wśród braci próbowała pokazać, że nawet jako dziewczyna mogła być równie silna i odważna, co oni. Nie bała się mówić prawdy. Właśnie ta cecha doprowadzi...