Rozdział 22

1K 66 50
                                    

,,Hey hey hey

It's a beautiful day and I can't stop myself from smiling"

— Michael Bublé, It's a Beautiful Day

Marcella

W jednej chwili czułam się lepiej dzięki alkoholowi i przyjaciółce, a w kolejnej opłakiwałam mamę kogoś, kto z premedytacją wbijał noże w uda moich byłych. Życie bywało przewrotne i raz siedziało się na wozie, a raz leżało pod nim. W tym momencie to Normano znajdował się pod kołami, a ja żałowałam, że nie wróciłam wcześniej, by go wesprzeć.

— Bardzo mi przykro — powtórzyłam chyba pięćdziesiąty raz, a Pirelli dalej mnie tulił. Może to hormony przed miesiączką tak we mnie buzowały.

— Tak, wiem. — Dał mi aluzję, bym tego nie powtarzała, bo to nie pomagało.

— Czemu niczego nie powiedziałeś? Mogłabym cię wesprzeć — rzuciłam i odsunęłam się, by spojrzeć w chabrowe tęczówki.

— Jestem mordercą, Marcello — wyjaśnił wolno. — I prawą ręką głowy organizacji, która dzień w dzień łamie prawo na wszelkie sposoby. Radzę sobie z problemami sam. W końcu to mnie one dotyczą, nikt nie zrozumie tego, co przeżywam.

— Nie odtrącaj mnie. Naprawdę chcę ci pomóc.  

Pokręcił lekko głową i się odwrócił, a potem odszedł do swojego pokoju. Wiedziałam, że chciał być sam, lecz nie mogłam na to pozwolić. Przynajmniej w tamtym momencie tak uważałam. W głębi serca każdy przecież potrzebował pomocy. On nigdy by o nią nie poprosił. Dlatego właśnie za nim ruszyłam. Weszłam do pomieszczenia, kiedy się przebierał. Stał do mnie tyłem, bez koszulki i tylko dlatego udało mi się zobaczyć na jego plecach tatuaż, którego nigdy wcześniej nie widziałam:

L'odio è un promemoria della vendetta

— Nienawiść przypomina o zemście — wyjaśnił, zdając sobie sprawę z mojej obecności.  

— W jaki sposób chcesz się zemścić? — spytałam półszeptem po paru chwilach ciszy.

— Zrobiłem to. — Odwrócił się w moim kierunku bez cienia wesołości. Zrobiłam krok w tył.

— Na kim...? 

Lecz gdy tylko to pytanie opuściło moje usta, zdałam sobie sprawę, że znałam odpowiedź. Ojciec powiedział, że to przez własnego męża Leona się zabiła. Przełknęłam ciężko ślinę. Żałowałam, że nie wypiłam więcej. Teraz w moich żyłach pozostawał jedynie strach. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób Normano zabił własnego ojca. Capo Oddziału Chicago.

— Czy naprawdę chcesz o tym słuchać? — Przeczesał nerwowym ruchem włosy. — Zasłużył na to. Nie żałuję, że umarł. Mógł jedynie ustanowić swoim następcą Alonso, a nie Emiliano — uciął nagle.

W chwili, gdy Liliana wróciła do Nowego Jorku, rozeszła się wiadomość, że Emiliano zabił rodzonego brata, żonę, a także próbował porwać moją przyjaciółkę. Zmarł z rąk Nicolasa Costello. Rozumiałam, czemu Normano dobrze go nie wspominał. Ja sama miałam ochotę go zabić, choć w życiu bym się nie posunęła do takiej zbrodni.

— Opowiedz mi — poprosiłam łagodnie. Normano spojrzał mi w oczy. — Chcę ci pomóc, tak jak ty pomogłeś mi. — Chwilę się wahał.

— Przerazisz się, Marcello. Moja przeszłość to nie wesoła historia.

— Wiem i mimo wszystko chcę, byś mi o niej opowiedział. — Zrobiłam krok w przód. — Chcę móc cię zrozumieć i wesprzeć. Tylko tyle mogę.

L'odioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz