-ˋˏ ༻Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ༺ ˎˊ-
chapter ten
❝ponieważ w życiu trzeba umieć tańczyć w deszczu i się nie wywrócić❞
-ˋˏ ༻Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ༺ ˎˊ-
Kiedy Alora wróciła do domu czuła, że chodzi po chmurach.
Rozpromieniona uśmiechała się do rodziców, rozmawiających o czymś przyciszonymi głosami, opowiadała im jakieś śmieszne tylko dla niej żarty i wybuchała śmiechem, który dodatkowo wydawał się im podejrzany. Tak samo jak nie schodzący jej z ust uśmiech, gdy przepadkiem zahaczyła o krzesło i prawie wywróciła się na meble przed nią, cudem łapiąc równowagę w ostatniej minucie. Zauważyli także, jak tańczy wchodząc po schodach, co również było dla nich dziwnym zjawiskiem, gdyż ich dziecko zawsze unikało potańcówek, bojąc się zrobić sobie i innym krzywdę, gdy wjedzie na parkiet i się o kogoś potknie. Zaniepokoił ich równocześnie fakt, że była cała wybrudzona mąką, a pytania skąd się ona wzięła zachmurzały im głowy.
Nie zrozumcie ich źle. Cieszyli się, że Alora jest szczęśliwa i z każdym dniem widzieli jak przebywanie w Encanto jej służy, lecz nie wiedzieli czym jest to spowodowane lub komu zawdzięcza swój dobry humor, a to było powodem ich zmartwień. Ciekawiło ich to równie mocno, co rozchichotanie Rosity i Dolores Madrigal, które wbiegła do domu i błyskawicznie udały się do pokoju starszej zamykając staranie drzwi, bez rzucenia nawet oka na państwo Soria, którzy otworzyli szerzej oczy.
⸻Ach ta młodzież ⸻ mruknął tylko pan Soria wpatrując się w stopnie, gdzie jeszcze przed chwilą stąpały jego córki i wrócił do czytania gazety, choć nie potrafił skupić się na wiadomościach i małych literkach. Jego żona westchnęła zmęczona i oparła się o fotel, a dziergany przez nią przedmiot spoczął na białej spódnicy. Potarła czoło, mając wrażenie, że jej dzieci właśnie zaczynają uciekać z rodzinnego gniazda, które dumnie budowała przez wszystkie te lata w Dies Irea...
Natomiast Alora pierwszy raz od przyjazdu tu nie myślała o domie, który straciła, zbyt bardzo pochłonięta wszystkim co się działo obecnie. Ogarniająca ją beztroska szalała w jej duszy, która jak dotąd nigdy nie była w takim stanie. Rozpierające ją szczęście, które promieniowało z niej i roztaczało się po jej otoczeniu, było dla niej jak skrzydła, które dopiero odkryła. Wyczuwała, że w ramionach euforii jest w stanie zrobić wszystko, nie ważne jak niemożliwe to by było. Mogła śmiać się bez końca, śpiewać do zdarcia gardła lub tańczyć w deszczu, przenieść góry, przepłynąć najgłębszą rzekę świata czy pokonać jakąś bestię. Wszystko to dla niej, gdy oglądała świat w różowych okularach wydawało się błahostkami, które jest w stanie wykonać bez żadnego wysiłku.
Pozbywszy się z siebie mąki, przebierała się w zupełnie inną sukienkę i cała w skowronkach opadła na łóżko. Wpatrując się w sufit przypominała sobie wszystko co dziś się wydarzyło. Ponownie przeżyła dzień, w którym zdarzyły się rzeczy, o których nigdy nie śniła. Jak film w przyśpieszonym tempie przeleciała przez bitwę na mąkę w kuchni Madrigal, naprawianie huśtawki nad jeziorem, piknik na polach, pogodzenie się na schodach i okropny poranek. Przymknęła powieki i od razu w jej umyśle pojawiła się roześmiana twarz, otoczona miękkimi ciemnokasztanowymi lokami zmiennokształtnego. Uśmiechnęła się rozmarzona, czując jak jej serce się rozpływa z radości. Miała wrażenie, że z każdym dnie chłopak staje się jej bliższy. Zresztą nie dziwiła się temu. Sposób, w jaki się uśmiechał, w jaki zależało mu na niej i na ludziach dokoła, jak błyszczały jego malachitowe oczy, gdy tylko się w nie wpatrywała i mogłaby to robić bezkońca... Wszystko to sprawiło, że nawet teraz chłopak nie opuszczał jej, zamieszkując w jej umyśle.
CZYTASZ
𝐃𝐧𝐢 𝐧𝐚𝐬𝐳𝐞 𝐣𝐚𝐤 𝐝𝐧𝐢 𝐦𝐨𝐭𝐲𝐥𝐢 🦋Camilo Madrigal🦋
Fanfiction❝𝑆𝑧𝑐𝑧ęś𝑐𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑚𝑜𝑡𝑦𝑙𝑒𝑚: 𝑝𝑟𝑜́𝑏𝑢𝑗 𝑗𝑒 𝑧ł𝑎𝑝𝑎ć, 𝑎 𝑜𝑑𝑙𝑒𝑐𝑖. 𝑈𝑠𝑖ą𝑑ź 𝑤 𝑠𝑝𝑜𝑘𝑜𝑗𝑢, 𝑎 𝑜𝑛𝑜 𝑠𝑝𝑜𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑎 𝑡𝑤𝑜𝑖𝑚 𝑟𝑎𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑢. ❞ 🦋W sennej i owianej tajemnicami osadzie Dies Irea nie było motyl...