-ˋˏ ༻Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ༺ ˎˊ-
chapter eleven
❝czworonożny problem i pierwsze sygnały zakochania❞
-ˋˏ ༻Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ༺ ˎˊ-
Tajemnicze lustra nie pozwalały jej zmrużyć oczu ubiegłej nocy.
Ich widmo pojawiało się w dręczących ją koszmarach, które nawiedziły ją w każdym snie minionego wieczoru, kiedy tylko przymknęła powieki i nie pozwalały jej następnego dnia oderwać się od zasłoniętych, zbitych lub zamalowanych tafli, które ujrzała podczas kłótni z Madrigalem. Były jak cień, który kroczył za nią nie ważne, gdzie się udała i jak bardzo przed nim uciekała. Zawsze znajdywały jakąś szczelinę, żeby jak wąż wślizgnąć się do jej umysłu, paraliżując ją swoją obecnością. Pojawiały się, kiedy nie stawiała oporu, mając nadzieje i wiarę, że tym razem koszmar minie. Myliła się za każdym razem, za każdym razem dawała się dręczyć i pomimo ciągłego powtarzania się tego schematu, nie umiała poradzić sobie z nocnym problemem, który tak bardzo wpływał na jej życie. Udręczona przez źle przesypanymi noce w ciągu prawie dwóch tygodni, które nie różniły się od siebie prawie niczym, była zbyt mocno zdeterminowana, aby dowiedzieć się całej prawdy o nawiedzających ją lustrach, nie ważne jaką cenę będzie zmuszona zapłacić.
Kroczyła po ulicach Encanto, sama nie widząc w tym żadnego sensu, lecz nie potrafiła siedzieć w pustym pokoju lub słuchać dygresji swojej mamy na nieinteresujące ją tematy. Wolała bezsensowy spacer, mając odrobine otuchy w otaczającej ją przyrodzie. Spuściła głowę, zgarbiła się i marzyła, żeby nikt jej nie przeszkadzał, ponieważ wycieńczona koszmarami, nie miała siły na jakąkolwiek rozmowę z kimkolwiek. Przejechała po podpuchniętych oczach i ziewnęła przeciągle, zasłaniając usta dłonią. Pociągnęła nosem i spojrzała na swoją pistacjową spódnice w koniczyny, przejechała po niej mając wrażenie, że jest pomięta, choć mogłaby przysiądź, że przed wyjście ją prasowała. Przymknęła powieki, westchnęła ciężko i jeszcze bardziej zapadła się w sobie. Miała tak wielką ochotę się rozpłakać z tak błahego powodu, który w jej aktualnym stanie był po prostu tragedią.
⸻¡ Alora! ¡Espérame! ( tłum. Alora! Zaczekaj na mnie!) ⸻ krzyknął ktoś za nią i dziewczyna od razu podniosła zaintrygowana głowę, dosłuchując znajomy głos, którego zresztą dawno nie słyszała. Może dlatego, od razu dostrzegła jak zmęczenie ją opuszcza.
Odwróciła twarz za siebie, zmarszczyła czoło i uważnie śledziła wzrokiem zbliżającą się do niej Madrigal, która błyskawicznie znalazła się przy niej i bez uprzedzenia rzuciła się jej na szyję, obejmując ją mocno. Jej czarne loki połaskotały Sorie w policzek, gdy jej broda oparła się o jej bark. Nie umiejąc zatrzymać śmiechu, zachichotała głośno i również otoczyła przyjaciółkę ramionami, ściskając ją do siebie. Uścisk od kuzynki Camilo sprawił, że Alora momentalnie odzyskała dobry nastrój, choć mogło to być spowodowane wymyśleniem sposobu na rozwiązanie swojego problemu z sennymi lustrami.
CZYTASZ
𝐃𝐧𝐢 𝐧𝐚𝐬𝐳𝐞 𝐣𝐚𝐤 𝐝𝐧𝐢 𝐦𝐨𝐭𝐲𝐥𝐢 🦋Camilo Madrigal🦋
Fanfiction❝𝑆𝑧𝑐𝑧ęś𝑐𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑚𝑜𝑡𝑦𝑙𝑒𝑚: 𝑝𝑟𝑜́𝑏𝑢𝑗 𝑗𝑒 𝑧ł𝑎𝑝𝑎ć, 𝑎 𝑜𝑑𝑙𝑒𝑐𝑖. 𝑈𝑠𝑖ą𝑑ź 𝑤 𝑠𝑝𝑜𝑘𝑜𝑗𝑢, 𝑎 𝑜𝑛𝑜 𝑠𝑝𝑜𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑎 𝑡𝑤𝑜𝑖𝑚 𝑟𝑎𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑢. ❞ 🦋W sennej i owianej tajemnicami osadzie Dies Irea nie było motyl...