Rozdział 2

6.2K 305 24
                                    

Przyspieszone bicie mojego serca i świszczący oddech przerywają ciszę panującą w pomieszczeniu. Oblewa mnie fala gorąca, gdy czuję dotyk mężczyzny na każdym milimetrze swojego ciała. Nie odzywa się, jednak nie rusza się z miejsca. Jego usta nadal dotykają mojego ucha, gdy ręka wędruje pod moją bluzkę. Gdzie oni mnie, do kurwy, wysłali, krzyczy mój wewnętrzny głos i podpowiada ucieczkę, jednak stoję sparaliżowana strachem.

Dociera do miseczki mojego stanika i łapie moją pierś w rękę, a z moich ust ulatuje westchnienie. Chloe, co z tobą nie tak?! Chrząkam odpychając jego dłoń.

- Co ty, kurwa, robisz? - warczę odwracając się do niego przodem.

Robię kilka kroków w tył i zaciskam ręce w pięści.

- Odpowiedz mi! - krzyczę.
- Nie jesteś już tą malutką, słodką Clo - mruczy przybliżając się do mnie ponownie. - Śmiem powiedzieć, że zrobiła się z ciebie naprawdę seksowna laska, Welch.

Swoim ciałem tarasuje mi drogę ucieczki i przyciska mnie do ściany.

- Leć do pokoju Chloe, pewnie jesteś zmęczona podróżą - ściska moje pośladki, a z moich ust wyrywa się jęk pomjeszany ze szlochem.

Kręci karcąco głową i uwalnia mnie z klatki, którą utworzył swoim ciałem. Roztrzęsiona obserwuję jak swobodnym krokiem podchodzi do moich walizek i rusza z nimi w stronę, tak przynajmniej mi się zdaje, mojego pokoju. Na miękkich nogach podążam za nim.
Zatrzymuje się pośrodku ładnie urządzonego pomieszczenia i stawia tam moje bagaże.

- Czuj się jak u siebie, skarbie. Mi casa es su casa - uśmiecha się kpiąco i wychodzi. 

Nadal zszokowana całym zajściem podchodzę do łóżka i siadam na brzegu, wyciągając z kieszeni jeansów telefon. Wybieram numer Flayne i patrzę na jej zdjęcie uśmiechając się pod nosem. Jej brązowe włosy opadają jej na buzię i kleją do pomalowanych na czerwono ust. Zdaję sobie sprawę, że nic jej nie powiem. Gdy słyszę jej głos w słuchawce w moim gardle formuje się gula.

- Halo? Chloe, jesteś tam? - mówi, gdy nadal milczę.
- Jestem, przepraszam - mruczę. - Chciałam ci tylko powiedzieć, że doleciałam i wszystko w porządku.
- Oh, jasne, cieszę się, że jesteś cała.

Zapada niezręczna cisza, którą przerywa czyjś głośny śmiech w słuchawce. Zaciskam wargi, a w sercu czuję kłucie, bo są moje urodziny, a ona właśnie mnie zastępuje.

- Przepraszam, Clo, ale są u mnie Joe, Lizzy i jeszcze parę osób. Życzą ci wszystkiego najlepszego - mówi, a w jej głosie słyszę, że kłamie. Potem przyciska dłoń do słuchawki. - Nie drzyjcie się tak, rozmawiam z Chloey.

Doskonale wiem, że jest już po kilku piwach. Zwykły dzień z życia Flayne Jackman. Nie jest złą przyjaciółką, naprawdę. Po prostu czasem lubi zatopić smutki i radości w alkoholu.

- Dobrze, Flo, nie będę wam przeszkadzać. Bawcie się dobrze, pa - szybko się rozłączam, nie dając jej dojść do słowa i rzucam telefon na pościel.

Opadam na łóżko ciągnąc za włosy i krzycząc ze złości. Ostatnio często przyłapuję się na niekontrolowanych wybuchach gniewu. Przez ten pieprzony wyjazd nabawię się nerwicy.

Wstaję i podchodzę do okna. Czuję burczenie w brzuchu, ale nie mam odwagi zejść na dół. Boję się, że gdzieś na niego wpadnę, a on...

Wzdrygam się na samą myśl, a w moich oczach błyszczą łzy. Ta cała sytuacja była co najmniej chora. Obrzydliwa. Myślę o tym, że muszę wytrwać czternaście dni w jednym domu z tym człowiekiem, nie mogąc pozwolić mu, by mnie tknął.

***

Na palcach schodzę po schodach, rozglądając się czy Justin nie kręci się w pobliżu.

- Nie musisz się przede mną chować, Chloe, jak będę chciał to i tak cię znajdę - zamieram w pół kroku słysząc jego głos.

Wychodzi z kuchni w dresowych spodniach i bez koszulki. Spuszczam wzrok zawstydzona, bo nawet gdybym była aseksualna, musiałam przyznać, że jest przystojny. Przeskakuję z nogi na nogę i docieram na dół, gdzie jeszcze na sekundę się zatrzymuję. Patrzy na mnie wyczekująco opierając się barkiem o framugę.

- Idę na plażę - mówię po chwili ciszy.

Kiwa głową jako iż akceptuje moje słowa. Nie wiem, czemu informuję go o swoich planach, ale robię to. Kieruję się do dużych szklanych drzwi prowadzących na plażę, ale łapie mnie za nadgarstek i szybko obraca do siebie. Czuję ucisk w sercu, którego bicie gwałtownie przyśpiesza.

- Uważaj na siebie. I przestań się mnie bać - szepcze mi do ucha.

Wyrywam się z jego uścisku i szybko wybiegam za dom. Jego słowa huczą mi w głowie, gdy spaceruję brzegiem, a woda liże mi stopy. Zastanawiam się nad całą sytuacją. Przez chwilę rozważam telefon do taty, który na pewno uratowałby mnie z tej sytuacji, ale chociaż raz chcę być samodzielna. Zawsze wszystko rozwiązywał mój ojciec, czasem mama w czymś pomagała. Zawsze byli obok, a teraz, gdy wreszcie pojechali gdzieś beze mnie, ja miałam im psuć to wszystko swoimi problemami? Cholera, przecież właśnie skończyłam osiemnaście lat. Skoro chcę być traktowana jak dorosła, muszę zachowywać się jak dorosła.

Gdy docieram wystarczająco daleko od domu Justina siadam na ciepłym piasku i przez jakiś czas pusto wpatruję się w przestrzeń. Naples to naprawdę piękne miejsce, więc postanawiam czerpać z niego jak najwięcej przyjemności.

Rozglądam się słysząc czyjeś kroki na piasku, a moje serce na chwilę zamiera. Obawiam się odwrócić, bo naprawdę nie chcę go teraz widzieć. Oddycham z ulgą, gdy w końcu zauważam, że to nie on, jednak po chwili moja euforia zamienia się w niepokój.

Chłopak stojący przede mną wygląda jak typowy szkolny obiekt westchnień. Wysoki, dobrze zbudowany i opalony, z ładną buźką. Nie mój typ. Jest w samych spodenkach do pływania, z włosów kapie mu woda. Milczymy patrząc na siebie, aż w końcu jest to tak bardzo niezręczne, że chrząkam nerwowo.

- Hej - odzywa się, a na twarz wstępuje mu ten uśmiech typu "wiem, że masz mokro na mój widok".

Wręcz przeciwnie, frajerze.

- Cześć - mówię siląc się na miły ton.
- Kevin Freeman - kuca przy mnie i podaje mi rękę, którą ściskam z niechęcią. Brudzi mi dłoń lepką breją z piasku i wody.
- Chloe Welch - mruczę cicho i modlę się żeby koleś odpuścił, jednak on siada obok mnie i zaczyna gadać.

Z czasem dołączam się do jego monologu i w końcu zaczynamy się dogadywać. Rozmawiamy ze sobą do późnego wieczora i gdy już się rozchodzimy do swoich domów, jakaś część mnie zaczyna go lubić.

Wracam przez plażę z lekkim usmiechem na ustach, bo, pomimo wszystko, budzi się we mnie nadzieja, że ten wyjazd nie będzie aż tak wielkim koszmarem i będę w stanie wytrwać te czternaście dni.

Oby.

illegal love » bieber ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz