10. Gdy dziecięca wena, zmienia się w ledwo czołgającą się pobudkę...

9 1 5
                                    


Czemu taki pesymistyczny tytuł? Ano ostatnio wzięło mnie na wspominki... Dlatego przybliżę wam trochę mojej historii.

Ja, w wieku 11 lat - anime, anime, anime, anime, anime.... i trochę mangi XD 

W tamtym okresie nie patrzyłam w ogóle na stylistykę tekstu, poprawność wypowiedzi bohaterów, ba! Nie myślałam nawet żeby bohaterów opisać! Oni sobie żyli własnym życiem w mojej głowie, będąc superbohaterami o wspaniałym wyglądzie, jeszcze lepszym charakterze i w ogóle cud miód i malina :) Byłam wtedy małym dzieckiem, co dopiero uczyło się składać słowa w drobne opisy i wypracowania w podstawówce, więc nie ma co się dziwić, że pisałam praktycznie same dialogi, nie zawsze pamiętając żeby zaznaczyć kto je wypowiadał!

Pół roku temu, gdy wyprowadzałam się z domu rodzinnego (z myślą, że to już na zawsze), znalazłam dyskietkę. Dyskietkę opisaną "opowiadania Martyny" (tak, to moje imię, wreszcie się przedstawiłam po tylu latach XD) - wtedy nie było pendrive'a, na którym mogłam zapisywać moje wypociny, więc wszystko leciało na dyskietkach. No ale do rzeczy... czytając książki z tamtego okresu byłam z lekka przerażona, bo nawet nie wiedziałam gdzieniegdzie o co w ogóle chodziło w opowieściach, które tworzyłam. Ale miały coś, co było w nich fascynujące - miały w sobie tysiące pomysłów! Wszystkie pisane naraz, żadne nie były dokończone, ale to była wręcz istna lawina.

A wszystko oscylowało wokół inspiracyjnej mieszanki Naruto, H2O Wystarczy Kropla, Hannah Montana, czy Bleach pod sam koniec.

Ach, to dzieciństwo...

Przychodzi wiek 15-17 lat, a nawet 19! - tutaj przyszła pora na Harrego Pottera, który zawrócił mi w głowie, gdy miałam lat 13, jednakże dopiero około piętnastki byłam na takim poziomie, że wiedziałam o uniwersum prawie wszystko.

Moje teksty były już trochę bardziej opanowane, było stanowczo więcej opisów (tak w ogóle to się zaczęły, bo nigdy ich nie było...), mniej postaci z których dało się wyróżnić w danej chwili mówcę... Generalnie te teksty dało się już czytać i coś z nich wynieść, jakąś konkretną historię, która miała potencjał (chyba). Nadal jednak brakowało składu - błąd logiczny gonił błąd logiczny, charakterystyki bohaterów czasami się mieszały, bo nie do końca pamiętałam jak wyglądały postaci epizodyczne... ale wtedy się wcale tym nie przejmowałam, tylko parłam do przodu. I tak napisałam pierwszą książkę, która mimo braku polotu była tym pierwszym dziełem z którego do dziś jestem trochę dumna.

Potem przyszedł koniec liceum i... zaczął się na poważnie K-Pop! Uwaga, wiek 20 do 24 lat (około).

Ogólnie mówi się, że im człowiek więcej wie tym wie mniej... i muszę przyznać rację temu, kto jest twórcą tych słów. Kiedy zaczęłam studia i odkryłam jak ciężko może czasami być, uciekałam się do k-popu żeby trochę zwolnić i odpocząć. Na początku w ogóle nie wyobrażałam sobie, że można pisać książki o prawdziwych ludziach! No bo przecież oni tam gdzieś żyją swoim życiem... jak można o takich pisać?

Ale jednak.

Zaczęło się skromnie... polskie realia, nagle idole przyjeżdżają, poznają główną bohaterkę Polkę i w końcu romans kwitnie (nie wierzę, że byłam taka naiwna na studiach.....). Ale mimo tego. że trochę cringe*, to jednak od tej historii zaczęła się miłość do pisania na poważnie. To była narracja z pierwszej osoby, bo była prostsza, ale za to zaczęłam myśleć bardziej o tych, którzy mieliby to potem czytać. 

Opisy stawały się już bardziej rozbudowane, ale dialogi i szybkie akcje tzw. "krzykacze" (kojarzycie sceny z wieloma przyjaciółmi, którzy grają w butelkę, nie?) nadal stanowiły większość miejsca w rozdziałach. Jednak to już był styl pisania, który pozwolił czytelnikowi coś wynieść z historii, wczuć się w nią i zrozumieć choć troszkę, a nawet trochę wczuć się w głównego bohatera.

No i dochodzimy do Black Riders.

Pierwsza opowieść napisana może i w realiach Koreańskich, ale nie do końca, bo uniwersum było całkowicie napisane po mojemu. Zaczęłam zwracać uwagę na opisy, starając się przekazać to co mam przed moimi oczami wyobraźni. Chciałam żeby czytelnicy śmiali się z bohaterami, płakali z nimi oraz czuli ich ból jak i radość z jakiegoś szczególnego wydarzenia.

Emocje zaczęły grać tu pierwsze skrzypce, ale żeby je wywołać musiałam się już skupić na opisach, które czytelnikom te emocje przekażą.

I teraz główne pytanie: Co łączy dwie wskazane wyżej historie, mimo że tak różne? Co było takiego charakterystycznego gdy byłam w wieku studenckim?

WYMYŚLANIE FABUŁY NA POCZEKANIU.

To był mój najgorszy, ale i najwspanialszy sposób na pisanie książek. Dbałam o stylistykę, dbałam o czytelnika i jego emocje, dbałam by wszystko było czytelne i niosło jeszcze jakieś przesłanie... ale pisałam wszystko z głowy nie zastanawiając się co będzie potem. Po prostu pisałam i reszta jakoś się układa w trakcie.

_dla pamiętających szyfr z pierwszej części BR_ - pamiętacie szyfr Smoka? Napisałam przypadkowe cyfry i litery, dodałam E i N, żeby kierowało na współrzędne i TYLE. Dopiero gdy musiałam wymyślić jak go złamać... oj namęczyłam się trochę XD A potem ten mój śmiech, gdy ludzie w komentarzach pisali, że to genialne i mózg ich boli...


No i jesteśmy teraz w punkcie wyjścia - wiek 26-27 lat (tak stara jestem, wiem xd)

Co się zmieniło? Ano zrobiłam się starym zgredem. Jak wspomniałam w tytule moja wena zaczęła się czołgać - przestałam prawie pisać. 

Dlaczego?

Nie wiem do końca, ale mogę się domyślać. Stałam się dorosła, skończyłam studia, poszłam do pracy, wyszłam za mąż i teraz mam mało czasu na cokolwiek... i poznałam trochę życia, wypracowując sobie jego styl w moim wykonaniu. Stałam się perfekcjonistką.

Już na etapie pisania "My Personal Defender" zaczynałam to odczuwać, gdy fabułę miałam wymyśloną z góry i po kilka razy przerabiałam rozdział dopasowując go do efektu docelowego, który z góry sobie narysowałam i do którego dążyłam. Zniknęła dziecięca wena, która pozwalała pisać wszystko co siedziało mi w głowie bez pomyślunku... zamiast tego zaczęłam poświęcać bardzo dużo czasu na dopracowanie opisu zajmującego dwa akapity (za ten czas kilka lat temu napisałabym ze trzy strony tekstu).

Takie planowanie i dopracowywanie zabija wenę. I to jest moja dzisiejsza rozkmina.

Aktualnie siedzę w uniwersum fantasy, który jest moim dziełem i nieustannie go rozszerzam. Już nie mogę sobie machnąć ręką, że jakoś to będzie, bo mój głos z tyłu głowy ciągle mi mówi "jak chcesz zapoznać czytelników ze swoim światem, jeśli sama nie znasz go w 100%?" - tworzenie planety, flory i fauny na niej, państw, a co za tym idzie polityki zewnętrznej... również kultury, religii, języka... to zajmuje ogrom czasu, ale czerpię z tego frajdę.

Szkoda tylko, że wena już nie ta.

***

Dawno nie pisałam na śmietniku, ale powstał on właśnie po to żeby dzielić się przemyśleniami, gdy już jakieś mnie dopadną. Więc piszę. Nie wiem, czy ktoś znajdzie frajdę w czytaniu tych wypocin, ale jeśli jednak, to będę się cieszyć, bo w tych wypocinach odnajdziecie część mnie, której nigdy nie uzewnętrzniałam na wattpadzie.

Także, dziękuję za uwagę i do zobaczenia <3

______________________________________________________________________________

*Tak, mowa tu o moim kultowym "Zaczęło się w tramwaju..." 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 11, 2022 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

&quot;Sheet or Shit?&quot; Czyli jednym słowem śmietnik...Where stories live. Discover now