Prolog

529 27 0
                                    

Smog otaczał całe miasto. Zakrywał oczy, zatykał uszy. Ukrywał zło tego świata.

Wyszłam z domu. Jak każdego dnia, jak zawsze. Wraz z nim. Taka pewna siebie. Zerknęłam na dłonie. Runy. Tak cudnie ranią skórę, gdy się je wypala. Spojrzałam na niego. Jego dłonie takie jak moje. Nasze dłonie, palce, puls idealnie do siebie pasują. Spojrzałam w jego stronę. Szliśmy równomiernie. Nasze stopy, niby na przekór w tym samym momencie dotykały ziemi, choć ja chyba na ziemi nie byłam. Cisza. Głucha cisza. Kocham ją. Ona jest moja. Wsłuchuję się w nią. Przestań oddychać. Niech krew nie przepływa ci przez żyły. Słyszysz ją? Rozmyślałam. Cóż, chyba trochę mrocznie, ale przecież to cała ja. Stop. Przystaliśmy. Puls przyśpieszył. Uśmiechy zeszły z twarzy. Źrenice się rozszerzyły. Nabraliśmy mocy. Runy delikatnie zaświeciły się. Działają. Czujemy ból. Tak to teraz. Tak, to się dzieje. Znowu. Szelest. Cichy szept. Załamany głos. Krzyk. Ostry krzyk bólu. Dźwięk rzuconego noża. Spoglądamy na siebie. Biegniemy tam. Tak, to zwykły dzień.
Latarnie zapalone. Księżyc świecił. Wszystko normalne. Hah, normalne. Tylko dla Przyziemnych.

We włosach kwiaty, w głowie demonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz