Alan pośpiesznie wbiegł do jednego z podziemnych garaży i wziął pierwszą lepszą furgonetkę. Miała skórzane, wygodne fotele, więc był to ogromny plus. Zostawił mnie w pozycji siedzącej na tylnym siedzeniu. Zapiął mi pośpiesznie pasy bezpieczeństwa, ja w tym czasie zwinęłam się w kłębek z bólu. Myśli dręczyły mnie. To James powinnien być na moim miejscu. Tylko on zasłużył na tak okropne cierpienie. Próbowałam nie krzyczeć, ale to mi się nie udawało, więc próbowałam to robić jak najciszej. Modliłam się po cichu, żeby to przeżyła, ale czy to ma sens? Czy mam dla kogo to ciagnąć?
- Wytrzymaj jeszcze chwilkę, proszę. Pobiegnę tylko po kluczyki, będzie dobrze. Cisi Bracia na pewno ci pomogą - powiedział Alan, zamykając pośpiesznie drzwi od samochodu.
Wrócił bardzo szybko, ale te sekundy dłużyły się mi niemiłosiernie. Przed jego powrotem usłyszałam głuchy dźwięk otwieranych drzwi.
Ujrzałam w nich Olivię. Była zmęczona, podrapana,umazana krwią, ale na jej twarzy malował się promienisty uśmiech.
- Daj rękę wstrzyknę ci coś przeciwbólowego. Tylko nie mów Danielowi, on nie chce cię ciągle faszerować tymi świństwami.
Pokiwałam delikatnie głową i rozwinęłam się z kłębka i podałam jej rękę. Zdjęła mi moją skórzaną kurtkę i wbiła strzykawkę w żyłę.
- Co z Jamesem? - spytałam,próbując udawać jak największą obojętność.
Dziewczyna tylko przekręciła oczami i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Zaraz po tym cmoknęła mnie przyjaźnje w policzek, ucisnęła moją dłoń i szybo uciekła. Dodało mi to otuchy.Alan wrócił dosłownie kilka sekund później.
- Przepraszam, że tak długo Els. Musiałem rozerwać szafkę z kluczykami. Już jedziemy, trzymaj się - powiedział zmęczony.
- Mhm - mruknęłam cicho, gnieciona przez ból. Leżącego się nie kopie, hm? Ból jest bezlitosny, pozbawiony serca. Ciągnie za włosy, kopie w brzuch, szczypie i skręca. On czerpie siłę, energię, szczęście z naszego cierpienia. Przed oczami pojawiły się kolorowe kształty i wirowały w każdą możliwą stronę, a w głowie mi się kręciło. Alan szybko omijał samochody i pędził przed siebie. Nie zdziwiłabym się gdyby wjechał w jakiś samochód albo drzewo. Jechał zdecydowanie za szybko, rzadko zwalniał. Zastanawiam się czy w ogóle podczas tej podróży zdjął nogę z gazu. Gdy dotarliśmy na miejsce, mocno zahamował. Pasy bezpieczeństwa wbiły mi się w klatkę piersiową, ale uchroniły przed zderzeniem z fotelem.
- Już jesteśmy, nie martw się, proszę mała - wyszeptał i wziął mnie na ręce.
Prawdopodbnie teraz bym mu jakoś odpyskowała, ale nie mogłam tracić resztek sił na takie rzeczy.
Miasto Kości to miejsce na poświęconej ziemi w lesie, do której wstęp mają tylko Nocni Łowcy. Na środku rośnie ogormne, grube drzewo - wejście do Miasta. Alan oparł mnie o najbliższy pień, a sam podbiegł do drzewa i w odpowiednie miejsce wbił stelę. Kora zaczęła pekąć ukazując wielkie, metalowe drzwi. Każdego innej rasy, który chociaż dotknął drzewa, czekał okropny los. Roślina wysysając energię z poszkodowanego, używała jej, abg ożyć. Następnie swoimi gałęziami dusiła ofiarę, a liście wytwarzały trujący gaz. Chłopak podbiegł do mnie.
- Dam radę sama - wyszeptałam, ale od razu upadłam. Nagle usłyszałam dźwięk przekręcającego się klucza w zamku,tak jakby ktoś otwierał mi umysł, jakby ktoś próbował uzyskać do niego dostęp. Natychmiast poczułam się naga, obnażona. Ktoś właśnie grzebał w moich wspomnieniach, myślach, emocjach. To pewnie Cichy Brat. Noszą oni długie suknie z grubymi kapturami. Mało kto widział ich twarze. Podobno są bardzo przerażające i ohydne. Potrafią uleczać najgorsze choroby. Mają moc, o której możemy tylko pomarzyć.
- Potomek Herondale... Myślałem, że już wyginęliście - usłyszałam.
Przed nami ukazał się Cichy Brat. Spojrzałam na Alana.Był zdezorientowany. Najwyraźniej Brat przemówił tylko w moim umyśle.
- Przykro mi, ale jeszcze nie zniknęliśmy całkowicie - odpowiedziałam w miarę grzecznie w obliczu bólu.
- Jesteś ostatnią, w której płynie krew Herondale, prawda? Chociaż nie... Ale czy tobie o tym mówić? Nie, nie. Nie wolno mi.
Odebrało mi mowę. Nie wiem czy to przez to, co właśnie usłyszałam czy przez narastający ból. Zacisnęłam zęby. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam.
- Może w końcu jej pomożesz, Bartłomieju?! - krzyknął Alan.
- Ależ spokojnie, White. Ona jest bardzo wytrzymała, nawet nie wiesz jak bardzo...
W tym momencie Brat zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Nocny Łowca wziął mnie na ręce i przeszedł przez ogromne drzwi w korze drzewa.
- Co za skurwiele - wyszeptał Alan.
- Uważaj na słownictwo młody człowieku - usłyszeliśmy tysiące głosów w naszych głowach, przez które Nocny Łowca upadł nadal mocno mnie trzymając. Zeszliśmy do Sali Narad. W podłużnych ławkach siedziali Cisi Bracia.
- Oh przedostatni potomek Herondle? Myślałem, że już nie ujrzę tego rodu - zabrzmiało w moim mózgu.
- Jak nie pozbawicie runy mocy już więcej nie ujrzycie - warknął White.
- Jesteś bardzo odważny jak na White'a.
- Który to powiedział?! - zbulwersował się Alan i położył mnie przy Bartłomiejmu - Z resztą nie obchodzi mnie wasza pieprzona opinia o moim rodzie. Macie jej pomóc!
Bartłomiej podszedł do mnie i przycisnął swoją zimną, kościstą dłoń do mojej runy. Czułam jakby wysysał ze mnie resztki życia, pozbawiał siły i własnej woli. Dookoła rozbłysło bardzo jasne światło. Z moich ust wydobył się tylko pojedynczy, głośny krzyk.
- Gotowe. Nie musisz dziękować.
- Mhm - mruknęłam. Ból ustąpił. Cichy Brat wymówił jakieś słowa w obcym jęzku. Szkło wypadło z mojego ciała, uniosło się bardzo wysoko i zaczęło spadać tworząc coś na podobę deszczu.
- Dziękuję. Do widzenia - powiedziałam cicho.
- Raczej do zobaczenia, panno Herondale.------
1000 WYŚWIETLEŃ! Jestem z was naprawdę dumna. Dziękuję Wam z całego serca!
do następnego!
CZYTASZ
We włosach kwiaty, w głowie demony
FanfictionElsa Herondale. Zwykła Nocna Łowczyni z pozoru. Ale pozory mylą. Jej rodzice zginęli w walce z demonami. Załamana ucieka i prowadzi życie zwykłej Przyziemnej. Poznaje Adama, dzięki któremu odrywa się od rzeczywistości. Wszystko wydaję się być w norm...